Mara IV

 Miasto było takie, jakie je zapamiętałam. Wielkie, głośne i zatłoczone. Konie, jak poleciła Ela, zostawiliśmy „u Billy’ego” właściciela małej obskurnej karczmy  w jednej z rzadziej uczęszczanych dzielnic. Z żalem rozstawałam się z kucykiem, na koniec częstując go jeszcze marchewką w podziękowaniu za podróż.

Xsarvo, który oddzielił się od nas, pozostawiając mi swojego konia, czekał na nas przy wejściu do Gildii. Pozwoliliśmy mu przejąć dowodzenie i zając się całą formalną odprawą. Chłodno poinformował o śmierci Mole’a i przekazał wiadomości o nekromancie.

Jak się okazało, zbadanie tematu wciąż pozostawało na naszej głowie, ponieważ nie było innych dostępnych drużyn. Jedyną wskazówką jaką otrzymaliśmy, było, że cała sprawa w wiosce musiała być w jakiś sposób związana z tajemniczym mieczem, który zabrał Xsarvo. Jedyne co mogliśmy w tej sytuacji zrobić, to skierować się do gildyjnej biblioteki, i mieć nadzieję, że nie utkniemy tam na najbliższe kilka tygodni.

O dziwo względnie szybko, Ragnarowi udało się znaleźć odpowiednią książkę, a nawet fragment, gdzie opisywano miecz. Po szybkim sprawdzeniu, czy faktycznie mamy do czynienia z tym samym ostrzem udało nam się dowiedzieć, że zostało ono wykonane w Kruczej Twierdzy.  Należał również do bohatera strony zła, który ostatecznie poległ w wielkiej bitwie dobra ze złem. Jak później wywnioskowaliśmy w tej samej bitwie musiał także walczyć pallady, który był bohaterem wioski.   Jakimś cudem gdy polegli ich ciała zostały zamienione, a złowrogi wojownik został pochowany w miejscu, gdzie domniemanie spoczął palladyn.

– Albo Nekromanta przybył po miecz, albo planował zrobić coś z ciałem – mruknęłam pod nosem. – Xsarvo, pamiętam, że kiedy wyczułeś magię w grobowcu, wyczuwałeś ją z wnętrza sarkofagu… z miecza…

– Ten upiór, który pojawił się po otwarciu… to musiało być zabezpieczenie, pułapka na rabusia... – podsumował Ragnar.

– A więc ustalone… Następny przystanek, Krucza Twierdza.

– To zadanie to już nie zwykłe „chodzące trupy w małej wiosce” – zaprotestował Xsarvo. – Powinniśmy wykorzystać fakt przystanku we Wrotach i zaopatrzyć się w lepszy sprzęt.

Wszyscy przytaknęliśmy mu zgodnie. Nawet jeśli miasto nie było moim ulubionym miejscem musiałam się zgodzić, że bez odpowiedniego zaopatrzenia nie damy sobie rady. Nekromanci byli zupełnie inną ligą, czego doświadczyliśmy na własnej skórze tracąc Mole’a.

Zmęczeni podróżą, nie mając ochoty na chodzenie po mieście w poszukiwaniu noclegu skierowaliśmy się do pobliskiej karczmy „Elfi Śpiew”. Przewróciłam oczami kiedy przechodziliśmy pod szyldem. Oczywiście, moje szczęście jak zawsze dało o sobie znać. Bądź w mieście i nie miej nawet szansy zarobienia kilku miedziaków…

Xsarvo i Ragnar szybko załatwili sobie miejsce do spania w głównej sali, tuż przy kominku. Przez chwilę rozważałam swoją sytuację i starając się przypomnieć sobie zawartość mojej sakiewki, pewna, że Randal po prostu pójdzie przede mną kupić pokój.

– A dla państwa? Pokój małżeński ma się rozumieć? – Stanęłam jak sparaliżowana, niezdolna do wyduszenia z siebie choć słowa. Dobrą chwilę zajęło mi zorientowanie się iż, w rzeczy samej, karczmarz miał na myśli właśnie mnie i Randala, a nie jakąś przypadkową parę, która zirytowała się czekaniem w kolejce. Kiedy cała insynuacja do mnie dotarła, poczułam jak policzki zalewa mi gorący rumieniec. Spodziewając się gorącego protestu palladyna odwróciłam głowę. Jak mogłam spojrzeć teraz Randalowi w twarz? 

Kiedy nie dotarł do mnie żaden krzyk podniosłam głowę i zobaczyłam, że karczmarz trzyma już wyciągnięty w naszą stronę kluczyk. Bogowie, wszyscy się na nas gapili… Przełykając narastającą w gardle gulę ruszyłam do przodu.

– Nie płacę za ciebie – wydusiłam, choć w tamte chwili brzmiało to bardziej jak warkot. Kolejne zaskoczenie przyszło w postaci pewnego siebie uśmiechu Randala, kiedy wyprzedził mnie i wyłożył monety na blat.

– Oczywiście, że nie. Za kogo mnie masz?

Milczałam. Co innego mogłam zrobić w tej sytuacji?  Bogowie to było tak żenujące…

Ale jak się później okazało, Randal jeszcze nie skończył upokarzania mnie na ten wieczór, co więcej z radością do jego wygłupów dołączył się Ragnar. Obaj zgodnie stwierdzili, że dobrym pomysłem byłoby wpakować mnie na scenę. NA SCENĘ?! W elfickiej karczmie w mieście, gdzie niemal wszystkie karczmy z wysokim standardem miały zakontraktowane grupy. Przez chwilę myślałam, że albo zabije ich tam gdzie stoją, albo sama spłonę żywcem ze wstydu. Rozbieganym wzrokiem przeczesywałam główną salę w poszukiwaniu Xsarvo, który mógłby zatrzymać tą dwójkę, ale ten już ułożył się przy kominku i spał, zostawiając mnie samą na pastwę tych szaleńców. Z przerażeniem patrzyłam, jak dyskutują z karczmarzem, który ewidentnie chciał ich, w jak najdelikatniejszy sposób wyprowadzić z błędu. Kiedy jednak zaczęli kierować się w stronę sceny zrozumiałam, że nie mogę dłużej na to patrzeć. Odwróciłam się na pięcie i przepchnęłam między kilkoma gromadzącymi się gapiami.

Wpadłam do pokoju, który miałam dzielić z Randalem i zatrzasnęłam za sobą drzwi osuwając się po drewnie. Serce łomotało mi w piersi. Prawdopodobnie, nawet jeśli udało by się załatwić cokolwiek z elfami, po wyjściu na scenę i pojrzeniu na tych wszystkich ludzi, wpadłabym w panikę.

Nie mam pojęcia ile tak siedziałam, z rozważania tych wszystkich czarnych scenariuszy wyrwał mnie dopiero odgłos pukania do drzwi. Szybko zerwałam się na nogi, otrzepując nerwowo nogawice i wygładzając koszulę.

– Proszę – zawołałam wciąż lekko spanikowana. Po chwili w drzwiach stanęła młoda dziewczyna, na oko jeszcze młodsza ode mnie, z ciemnymi włosami splecionymi w dwa kucyki, okrągłą, jeszcze dziecięcą twarzą i dużymi, piwnymi oczami. W jednej ręce niosła misę, a w drugiej wiadro z wodą, przez ramię przerzuciła dwa kawałki lnianego materiału.

– Woda, dla panienki – powiedziała już kierując się w stronę małego stolika nad którym zawieszono lustro. Skinęłam jej głową w podziękowaniu.

– Potrzebuje panienka pomocy? Ze strojem. – Pokręciłam głową, ale dziewczyna wciąż nie wychodziła, przez chwilę krzątała się po pokoju to poprawiając coś, to sprawdzając. Cały czas obserwowałam ją, w tym samym czasie powoli rozplątując włosy.

– To musi być naprawdę ekscytujące – pisnęła w końcu dziewczyna wciąż stojąc do mnie tyłem i akurat poprawiając kilka świeżych kwiatów w wazonie. – Podróżować z tak ciekawą grupą… Widziałam kiedy wchodziliście. Często przewijają się tutaj bohaterowie z Gildii, ale mało kto jest skory do rozmowy ze służbą… Wolą gwar głównej sali i poklask gości. A potem karczmarz powiedział, że panienka i panicz palladyn jesteście małżeństwem… Och to musi być tak romantyczne! Walczyć u swojego boku, chronić się wzajemnie, ryzykować za siebie życie…

– Patrzeć jak osoba, którą kochasz umiera… – mruknęłam pod nosem i dopiero po chwili zorientowałam się, że dziewczyna zamarła odwrócona w moją stronę. W jej brązowych oczach widać było autentyczny strach. Czy to dziecko naprawdę nie pomyślało o takiej możliwości?

– J… Ja… przepraszam, powinnam już pójść… tak, nie chciałabym się narzucać… pójdę już. – Westchnęłam kiedy za biedną dziewczyną zamknęły się drzwi. To nie tak, że chciałam być nie miła. Po prostu… wszystkiego było zbyt wiele jak na te kilka ostatnich dni.

Zrezygnowana podeszłam do misy z ciepłą wodą, zanurzając w niej jeden z lnianych ręczników i wycierając się nim, dobrze było zmyć z siebie krew, port i kurz drogi.

Po umyciu szybko przebrałam się z prostą lnianą koszulę do spania, z radością porzucając strój podróżny. Chwilę później pukanie do drwi rozległo się po raz kolejny. Przez chwilę zupełnie zapomniałam, że pokój, w którym się znajdowałam nie był wyłącznie mój. Uświadomił mi to dopiero widok Randala w progu, kiedy tylko z moich ust wydostało się ciche:

– Wejść.

Bogowie, dlaczego tam na dole nie mogłam wydusić z siebie ani słowa? Trzeba było zostać w głównej sali i zająć miejsce przy kominku. Może Ragnar lub Xsarxo dali by się namówić, na odstąpienie mi miejsca…

Ale wtedy nie czułabyś się tak bezpiecznie – gorąco na twarzy powróciło ze zdwojoną siłą, kiedy tylko ta myśl pojawiła się w mojej głowie.

– No niestety, z elfami nie udało się doga…

W chwili, kiedy odwrócił się w moją stronę po zamknięciu drzwi, miecz, który ściągał, wydał mu z rąk i z brzękiem opadł na podłogę. Hałas był tak duży, że musiano go słyszeć nawet na dole. Przez chwilę gapiłam się to na niego, to na miecz, by później bardzo inteligentnie stwierdzić:

– Coś ci… spadło.

Randal również przez chwilę przerzucał spojrzenie z miecza na mnie i z powrotem, a później podniósł ostrze… cały czas się na mnie gapiąc!

– Na co tak patrzysz? – burknęłam zakładając ręce na piersi.

– Ciężko od ciebie oderwać wzrok…

Przez chwilę miałam ochotę wybuchnąć bardzo nieprzystojącym damie śmiechem.

– Serio? To są twoje zaloty? „Ciężko od ciebie oderwać wzrok”? Widziałam, że palladyni się staroświeccy, ale tak mój dziadek mógł się starać o rękę mojej babki – odpysknęłam. Przez chwilę bałam się, że mogłam być nieco zbyt ostra, ale zażenowanie niemal natychmiast sprawiało, że stawałam się defensywna. Nie chciałam wyglądać na słabą, nie w jego oczach.

– Może i jest to staroświeckie, ale w pełni zgodne z prawdą.

Na to nie miałam już żadnej odpowiedzi. To było głupie, zachowywaliśmy się jak dwójka dzieciaków bawiących się w damy i rycerzy, ale w jakiś dziwny sposób nie przeszkadzało mi to, poza palącym rumieńcem. Owszem otrzymywałam wcześniej komplementy, byłam bardem na wszystkich bogów, ale żadne z nich nigdy nie były tak… szczere.

Próbując ukryć jak bardzo płoną mi policzki, odwróciłam się tyłem.

– Trzymaj się swojej połowy – rzuciłam wskazując na łóżko.  Sama usadowiłam się na przeciwnej stronie, pozostawiając Randalowi spanie bliżej drwi.

– Tak, tak, nie przejmuj się… – Z ukosa obserwowałam jak siada na łóżku plecami do mnie, a później podnosi wzrok i patrzy na drzwi. Dobrą chwilę nikt się nie odezwał.

– Tam jest woda – burknęłam z końcu chowając się pod kołdrą i próbując dać mu minimum prywatności, kiedy będzie chciał się umyć.

– Przy mnie nic ci się nie stanie, obiecuję – usłyszałam nim zasnęłam.

Następnego dnia niemal nie chciałam się budzić. Było mi ciepło i wygodnie, moja głowa leżała na czymś solidnym, a czyjeś ramię obejmowało mnie w talii. Chwilę później moja „poduszka” zatrzęsła się, a we słowach poczułam delikatny powiew, jakby czyjegoś oddechu, urwanego, tłumionego śmiechu. Kiedy otwarłam oczy napotkałam rozbawione spojrzenie Randala.

Głupia leżałam z głową na jego piersi i tuliłam się do niego jak dziecko do szmacianej lalki.

Odskoczyłam gwałtownie o mało nie spadając z łóżka i odwróciłam się do niego plecami.

– Trzymaj się swojej połowy, co? – słyszałam całe to zadowolenie w jego głosie.

– Zamknij się…



Reszta dnia minęła nam, po raz kolejny w niezręczniej ciszy. Rozpierzchliśmy się po Wrotach każdy robiąc potrzebne zakupy… a raczej, jak się później okazało, zrzucając się na kolejne potrzebne rzeczy. Przez chwilę miałam wrażenie, że ja i Ragnar jesteśmy tam nie tyle do towarzystwa o ile od pożyczania kolejnych sztuk złota. Prawie zapomniałam już, jakimi dusigroszami potrafili być rzemieślnicy z wielkich miast, szczególnie tak newralgicznych, jak Wrota Baldura.

Słońce było już niemal z zenicie, kiedy zgodnie stwierdziliśmy, że mamy już wszystko co potrzebujemy, a raczej, że posiadamy niezbędne minimum, na które było nas stać. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy Randal bez słowa zaprowadził nas z powrotem do Billy’ego i zaczął targować się z karczmarzem o konie, które pożyczyliśmy od Elli. W pewnej chwili musiałam go wręcz powstrzymywać i zatrzymać cenę na siedmiu sztukach złota. SIEDEM SZTUKA ZŁOTA! ZA CZTERY KONIE!

Nie kryłam zachwytu, kiedy po raz kolejny dane mi było zobaczyć się z małym gniadoszkiem, którego w myślach zaczęłam nazywać już Artax. Po raz kolejny moje zachowanie wokół koni nie umknęło uwadze Randala, ale tym razem rzuciłam mu jedynie pełen wdzięczności uśmiech nim ruszyliśmy w drogę.

Teraz, kiedy cała nasza trójka siedzi przy ogniu, wszystko wydaje się jakieś spokojniejsze. Xsarvo wciąż jest swoim burkliwym sobą, ale Randal i Ragnar wydają się dogadywać ze sobą o wiele bardziej, od całego fiaska w karczmie. Kilka razy proponowałam Ragnarowi mały sparing, ale on tylko zbywał mnie prośbą o jakiś kolejny utwór. W takich chwilach wszystko wydaje się tak spokojne, magiczne i nierealne… Jak wspomnienie, które Xsarvo pokazał mi nie tak dawno temu w katakumbach.

Mam tylko nadzieję, że teraz nic nie przyjdzie, by zniszczyć to, co udało nam się powoli zbudować...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz