Nemeria I

 Było zimno i wilgotno. Podłoga klatek nie była nawet wyściełana materiałem, czy wysypana słomą, jak robią tą handlarze z klatkami dla zwierząt by uchronić je przed zimnem. Siedziałam skulona w kącie, blisko Annuna próbując zagarnąć jak najwięcej bijącego od niego ciepła. Kto by pomyślał, że ogar piekielny może zastępować domowe palenisko?

Musiałam zasnąć, bo następne czego byłam świadoma, to odgłosów walki dobiegających zza drzwi. Przez chwilę rozbudziła się we mnie mała iskierka nadziei. Może zaginęło więcej osób, a banda kretynów wreszcie wyhodowała coś bardziej męskiego niż ego i postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce?

Zwinęłam się mocniej w sobie, kiedy przez odgłosy ścierających się broni przebił się wrzask. Pełen bólu, strachu i rozpaczy wrzask, od którego ciarki przeszły mi po całym ciele a ogon mocniej zwinął się po sukienką i przycisnął do tułowia.

Chwila ciszy. Teraz nawet dźwięki walki ucichły. Do moich uszu docierał jedynie mój własny oddech i ciche warczenie i burczenie Annuna, który najprawdopodobniej znów był głodny. Kilka kropel wody opadło i rozbryzgnęło się na podłodze.

Dźwięki znowu wróciły, ktoś rozmawiał na korytarzu, a odgłosy kłótni niosły się echem. Zbliżyłam się do krat, by spróbować usłyszeć coś więcej. Co najmniej dwóch mężczyzn, sądząc po krzykach.  Lekko zmieszana odwróciłam się w stronę Annuna.

– Myślisz, że mogą pomóc? – zapytałam.

Ogar jedynie warknął poprawiając się na swoim miejscu w kącie klatki i przymykając płonące ślepia.

– Jak zawsze pomocny… – westchnęłam. Nie miałam pojęcia co ściągnę na siebie krzycząc, czy wołając o pomoc. Diabelstwo w klatce… cóż to niemal pewna szansa, że skończę jako przedmiot pośmiewiska. Zaciskając zęby z frustracji i chowając ogon najlepiej jak to możliwe poniosłam głos.

– Hej! Wy tam! – krzyknęłam, mając nadzieję, że pozbyli się wszystkich hobgoblinów, które kręciły się w pobliżu. Przez chwilę słychać było odgłosy kroków i cichy szmer rozmów. Po chwili z drugiej strony drzwi dobiegł głośny łomot. Ewidentnie ktoś próbował je wywarzyć. Wzdrygnęłam się słysząc ciche stęknięcie bólu. Następny huk był nieco słabszy również nie skończył się na otwarciu drzwi. Dopiero trzecia próba, sądząc po odgłosach, obejmująca zabawę wytrychem, sprawiła że zamek otworzył się z cichym kliknięciem.

Kiedy drzwi się otwarły, na progu stał, uśmiechający się krzywo, mężczyzna. Płowe włosy miał roztrzepane i posklejane od potu, sięgające szczęki, przez co wystawały spod nich lekko szpiczaste uszy. A więc pół-elf. Tuż za nim stał dość zmaltretowany palladyn, sądząc po zbroi. Doskonale rozpoznałam moment w którym dostrzegli Annuna. Pół-elf cofnął się o krok, a dłoń palladyn powędrowała do miecza.



Wzięłam głęboki oddech, kiedy zaczęła narastać we mnie panika.

– Do wszystkich bogów, co to jest!? – zapytał Palladyn.

– Piesek – sarknęłam i niemal w tej samej chwili usłyszałam jak ostatni nieznajomy mówi „diablęcie”.  Gorycz podeszła mi do gardła, ale zdusiłam ją w zarodku, zanim stres zdążyłby pogorszyć sytuację. „To coś”, czyż nie powinnam już przyzwyczaić się do tego określenia?

– Piesek? – najwyraźniej Palladyn nie usłyszał swojego towarzysza, który wciąż pozostawał dla mnie niewidoczny, a całą swoją uwagę skupił na Annunie.

– Tak, piesek – byłam już mocno zirytowana i przestraszona. Dlaczego nie mogli mnie po prostu wyciągnąć, zamiast stać tam i gapić się jak banda osłów? Ogar znów się zbudził powracając do życia. Lochy wypełnił jego warkot, a w mojej głowie na nowo rozpoczęła się stała mantra „zabić, rozerwać, rozszarpać, krew, mięso”. Gdyby nie fakt, że klęczałam na tych przeklętych kamieniach, prawdopodobnie teraz bym upadła.

– Wybacz, ale Piekielnego Ogara nazywasz pieskiem?! – Wciąż stali, wciąż się gapili…

– Tak… Jest mój, co w tym złego? – Jakby próbując dodać sobie nieco odwali, przysunęłam się bliżej klatki Annuna. Chciałam udawać, że dreszcze które pełzały po moim ciele są jedynie wynikiem zimna.

– Po prostu jestem niesamowicie zaskoczony… – prychnęłam pod nosem. Zupełnie jakby przypisywanie mojemu gatunkowi wszystkich możliwych piekielnych atrybutów nie było normą.

– Nie ty jeden… – mruknęłam, przypominając sobie dzień, w którym zyskałam Annuna. Nie chciałam tego, byłam przerażona ogromną piekielną bestią, która warczała i szczerzyła kły. Do stu piekieł, miałam zaledwie szesnaście lat! Ale On uważał to za niesamowicie zabawne. Piekielny ogar, dla „Jego” piekielnego dziecka.

Ostatni mężczyzna przecisnął się do przodu i oparł się o klatkę. Wyglądał okropnie. Klatkę piersiową, nie chronioną przez żaden pancerz, a jedynie ciemne, wężowe łuski, znaczyły świeże rany po mieczu, mięśnie drgały mu, jakby w każdej chwili miał runąć na podłogę, ciemne włosy miał mokre i zlepione krwią, której zapach niemal natychmiast uderzył mnie w nos. Najdziwniejsze były jednak oczy, zanim opuściłam wzrok w spanikowanym odruchu zobaczyłam jeszcze słabe migotanie w złotych tęczówkach. A więc Yuan-ti… Naprawdę zaskakująca kombinacja.

– Skąd się tu wzięłaś? – Wzdrygnęłam się na dźwięk płynnego infernalu, którym przemówił. Jedyna osoba, która nadawała temu językowi choć odrobinę pozytywny wydźwięk nie żyła od lat...

– Złe miejsce, zły czas… – odpowiedziałam instynktownie przechodząc na infernal.

– Jak długo tu siedzisz? – Rozejrzałam się wymownie wodząc wzrokiem po gołych, kamiennych ścianach.

– Skąd mam wiedzieć. Ciężko tutaj liczyć upływ czasu, nie sądzisz? – warknęłam. Siedzenie po drugiej stornie metolowych krat, kiedy tych trzech się na mnie gapiło, było… irytujące.

– Szarpać, gryźć… jeść. – Annun wstał ze swojego miejsca i teraz dosłownie ślinił się tuż przy spanikowanym pół-elfie.

– Annun… – warknęłam, starając się by mój głos się nie łamał. Naprawdę nie miałam pojęcia ile już tu siedzieliśmy, a nie chciałam mieć tutaj puszczonego luzem, rozjuszonego, piekielnego ogara o pustym żołądku.

– Mięso. – Westchnęłam cicho zastanawiając się co począć.

– Słyszałam odgłosy walki. Macie tam jakieś trupy? – Annun pewnie zdecydowanie bardziej preferowałby ciepłe, żywe mięso, ale w obecnej sytuacji hobgobliny powinny wystarczyć. Niespodziewanie cała trójka spięła się i popatrzyła po sobie.

– Za dużo – przyznał palladyn.

– O jednego za dużo…

A więc stracili kogoś ze swoich… Ten krzyk, to musiało stać się wtedy. Udając, że niczego nie zauważyłam, odwróciłam się do Annuna i posłałam mu ostre spojrzenie.

– Annun, spokój! Będzie jedzenie – warknęłam.

– Kto cię tu zamknął? – barbarzyńca po raz kolejny zwrócił na siebie moją uwagę. Wciąż nie przeszedł na wspólny i zastanawiałam się, czy robi to z poczucia kultury, czy może nie chce żeby jego towarzysze o czymś wiedzieli? To zaczęło się robić coraz bardziej interesujące.

– Hobgobliny – odpowiedziałam zgodnie z prawdą – Zmyślne diabelstwa jak najdą cię całą hordą.

Uśmiechnęłam się półgębkiem cały czas unikając patrzenia mu w oczy.

– Powiedziało diabelstwo. Bardzo ironiczne. – Parsknęłam cicho, ale nie odpowiedziałam. Yuan-ti odwrócił się do swoich towarzyszy i, wracając do wspólnego polecił:

– Przeszukajcie hobgobliny, gdzieś powinien być klucz.

– Robi się… – Palladyn miał już wychodzić, kiedy zawahał się na progu i odwrócił w naszą stronę. Widziałam jak jego twarz ciemnieje w smutku.

– Mam jeszcze tylko jedną prośbę panowie, co jak co, ale Marę musimy stąd zabrać… i musimy znaleźć jakieś latarnie.

A więc miała na imię Mara, co?

– Ragnar, chodź przeszukamy tych skurczy synów…

Nie udało mi się wyłapać więcej z rozmowy palladyna i pół-elfa, bo barbarzyńca znowu skupił na mnie swoją uwagę.

– Po co weszłaś tutaj, do tego miejsca?

– Nie weszłam, miałam to nieszczęście, że… – zawahałam się przez chwilę zastanawiając się ile mogę ujawnić i w jaki sposób to zrobić. – Spałam.

– W jaki sposób tutaj… nie weszłaś? – Barbarzyńca skrzywił się. Cała jego postawa pokazywała jak bardzo mi nie wierzy. Rozumiałam to. Mówił brać mnie za głupie dziecko, które szwendało się po opuszczonej kopalnie dla rozrywki i przypadkiem natknęło nad hobgobliny… och jak bardzo się mylił.

W tej samej chwili do pomieszania ponownie wszedł pół-elf z dumnym uśmiechem niosąc klucz, który musiał znaleźć w truchłach.

– Przepraszam, proszę mnie przeprosić. – z wdziękiem wcisnął się pomiędzy Yuan-ti a moją klatkę. Nie udało mi się zdusić chichotu, ale szybko się opanowałam i skupiłam na pytaniu.

– Wiesz… Kiedy wieśniacy spalą ci dom nie za bardzo masz gdzie mieszkać… – Mentalnie skarciłam się, kiedy mój głos załamał się do nerwowego chichotu. Nie chciałam tego pamiętać. Widok słupa dymu unoszącego się na granicy lasu, płomienie liżące drewnianą konstrukcję. Panika, kiedy wbiegałam do środka, przed otwór w którym kiedyś były drzwi. W środku było już gęsto od ciemnego, duszącego dymu. Diabelstwa mogły być odporne na ogień, ale nikt nie powiedział, że nie możemy się udusić z braku powietrza.

– Nocowałam w kopalniach… – Chciałam by brzmiało to jak najbardziej trywialnie. Odrzucić to jako coś oczywistego… Żeby nie zadawali pytań.

– Powiedź tej koleżance, w tym języku, że zaraz ją uwolnię. – Musiałam zasłonić usta ręką, żeby nie wybuchnąć śmiechem… cóż naprawdę musieli nieźle oberwać od hobbgoblinów, żeby aż tak nie kontaktować.

– Słyszę cię i rozumiem, spokojnie – odpowiedziałam przechodząc na Wspólny.

– O! Mówisz normalnym językiem. – Pół-elf wyglądał na autentycznie zaskoczonego, a ja zaczęłam się zastanawiać, kto wpadł na pomysł, żeby zebrać ich wszystkich w grupę?! Przecież to jak proszenie się o katastrofę.

– Tak! Witałam się z wami… Wołałam was! – warknęłam zirytowana. Jeśli tylko uda nam się wydostać z tej dziury, od razu uciekam. Nie ma opcji, żebym została z nimi dłużej, niż jest to potrzebne do przeżycia.

Kiedy drzwi klatki były już otwarte wyszłam powoli przeciągnęłam się, czując jak powoli przeskakują wszystkie kości w moim ciele.  Klatka mogła być na tyle duża, by poruszać się w niej na boki, ale wysokością na pozwalała nawet całkowicie się wyprostować.

Pół-elf w tym czasie przeszedł do klatki Annuna. Z lekką obawą patrzyłam jak ogar się zjeża, a w mojej głowie pojawiała się na nową mantra. Zeżre, rozerwę, pożrę.

– Annun, spokój! – warknęłam, a potem błysnęłam oczami, wysyłając nieme ostrzeżenie w kierunku chowańca. Jeśli dałabym się mu kontrolować, to byłby mój koniec. Piekielne ogary byłyby w stanie rozszarpać każdego, kto wydawał się im słaby, nawet jeśli byłby to ich Pan.  Ich lojalność zawsze stała tylko i wyłącznie po Jego stronie.

Słaba. Miałam świadomość, że mnie wyczuł. Wyczuł strach, którym ogarniało mnie to miejsce, ta sytuacja i ci nieznajomi, szczególnie Yuan-ti.

Wsunęłam się między pół-elfa a klatkę i przykucnęłam tak by znaleźć się na linii wzroku Annuna. Oczy, w których płonął piekielny ogień patrzyły na mnie z takim głodem i nienawiścią, że przez chwilę rozważałam pozostawienie go tu… Nawet jeśli nasz pakt miałby rozerwać mnie na strzępy.

– Annun spokój! – powtórzyłam po raz setny, bo co innego mogłabym zrobić. Zawsze robił co chciał i jak chciał. Pomagał tylko wtedy gdy było mu to na rękę, czyli prawie nigdy.

Zbyt zawstydzona tym, że nie potrafię utrzymać pod kontrolą nawet własnego chowańca, nie byłam w stanie spojrzeć na przerażonego blondyna obok mnie. Dłonie mu się trzęsły, gdy majstrował przy zamku, a ja modliłam się jedynie, by Annun nie rozerwał mu gardła.

W chwili, gdy tylko zamek szczęknął, ogar uderzył w drzwiczki i wyrwał się do przodu, taranując pół-ela i znikając za drzwiami. Sądząc po odgłosach, które doszły do nas chwilę później, już dorwał któreś ze zwłok. Kątem oka obserwowałam jak barbarzyńca podnosi się na nogi, cały czas opierając się na ścianie. Cały drżał, jakby nawet tak prosta czynność wymagała od niego niesamowitych pokładów energii. Obserwowałam go uważnie, kiedy powoli, niemal w ślimaczym tempie kierował się w stronę drewnianych drzwi po przeciwnej stronie korytarza.

Palladyn podążył tuż za nim w ramionach trzymając bezwładne, martwe ciało dziewczyny. Sądząc po ubraniu, musiała być bardką. Pierś i brzuch znaczyły trzy, głębokie rany, a materiał wokół zalany był krwią. Czerwona stróżka z kącika ust ginęła w, przerzuconym na ramię rudym warkoczu. Trzymał ją przy sobie, drżącymi ramionami, nieświadomie pochylając głowę w stronę jej twarzy.

– Powinieneś odpocząć – zwrócił się w kierunku, słaniającego się na nogach barbarzyńcy, który akurat przyglądał się szafce tylko po to by po chwili bez słowa opaść na duże, sklecone naprędce łóżko. Naprawdę musiał ledwo trzymać się na nogach, skoro tak szybko zasnął. 

Ostrożnie przecisnęłam się obok stojącego w drzwiach Palladyna, a potem odwróciłam na pięcie i spojrzałam na swojego chowańca,

– Annun, czekasz przed drzwiami! – nakazałam. Znając moje szczęście, bez wyraźnego polecenia, ogra szybko znudziłby się przesiadywaniem na korytarzu, i postanowił wpakować nas w kłopoty choćby dla samej swojej rozrywki. Jakby w odpowiedzi na moje myśli pół-elf z wyraźnym barkiem instynktu samozachowawczego wyciągnął rękę w stronę warczącego stworzenia.

Czy oni wszyscy mieli jakieś cholerne parcie na śmierć albo trwałe okaleczenie?!

– Lepiej go nie dotykaj – ostrzegłam, kiedy tylko w mojej głowie pojawiła się jasna wiadomość co do zamiarów Annuna… jeszcze chwila i idiota przede mną skończyłby bez ręki.

Kiedy Palladyn zatarasował drzwi własnymi plecami, ułożyłam się w najdalszym kącie tak, by cały czas mieć na oku całą trójkę, zwłaszcza palladyna i barbarzyńcę, którzy podświadomie stanowili największe niebezpieczeństwo. Jeśli wyjdziemy stąd żywi, znikam jak tylko nadarzy się sposobność. Trzymanie się z tą grupą, to proszenie się o śmierć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz