Cofnąć się jednak należy do momentu, gdy cała nasza czwórka dotarła na obrzeża górniczej wioski Hope… a raczej czegoś, co wydało się resztkami wioski. Jedna pusta ulica, kilkanaście zabudowań pozabijanych na wskroś deskami i niewielka, zdewastowana zębem czasu i najpewniej kilkoma awanturniczymi pięściami karczma, której chyba od zarania dziejów nie odwiedziła żadna dusza…
- Cicho tutaj… - mruknęła nasza bardka, wtulając się w grzywę swego gniadego zwierzaka.
- Nie sądzę, żebyśmy mieli tutaj czego szukać. Powinniśmy iść dalej. – Ragnar skwitował krótko zastany widok.
W tymże momencie z drzwi karczmy wyszedł – a raczej wytoczył się – najprawdopodobniej jeden ze stałych bywalców karczmy, jeśli wierzyć jego niezgrabnym ruchom i mocno zaczerwienionej facjacie. Nie szczędząc ni chwili na formalności, jegomość ów potknął się o własne nogi, lądując w błotnej kałuży tarasującej wejście na schodki karczmy.
Nie wahając się ni momentu, zeskoczyłem z mojego wierzchowca i podbiegłem do nieszczęśnika tak szybko, jak pozwoliła mi moja zbroja, podnosząc go z błota i potrząsając nim, próbując przywrócić go do świata tomnych.
- Hej, wszystko w porządku? – zapytałem, jednak odpowiedzi – poza niezrozumiałym bełkotem – nie otrzymałem.
- Zostaw go Randal i ruszajmy dalej! – zirytowany ton Xsarvo dobitnie uświadomił mnie, że nasz wężowy towarzysz niespecjalnie przejmuje się tym, co działo się przed jego oczami.
Wzdychając pod nosem na manierę naszego żółtookiego, złapałem jegomościa pod ręce i zaciągnąłem go z powrotem pod karczmę, opierając go o poręcz w pozycji względnie siedzącej. W tym samym momencie z drzwi karczmy wychynął wysoki, starszy człowiek z włosami zaczesanymi do tyłu i solidną brodą i spojrzawszy na naszą czwórkę, oparł się o futrynę zakładając ręce na piersi.
- Och, a więc podnieśliście tego pijaka… - rzucił nieprzyjemnym tonem, mrucząc pod nosem „nie dość że nie płaci, to jeszcze go zbierają…”, dodając po chwili: - Nowi jesteście, co nie? Co Was sprowadza do tej zapomnianej przez bogów wiochy?
Cała czwórka spojrzała po sobie, czując niezręczność chwili. Chcąc nie chcąc, trzeba było powiedzieć…
- Podróżujemy na Umarłe Pustkowia, do Kruczej Twierdzy. – rudowłosa postanowiła przełamać gęstą atmosferę. Karczmarz jednak popatrzył tylko po niej i machnął ręką.
- Krucza Twierdza? Pierwsze słyszę… jesteście pewni, że jedziecie w dobrą stronę? Tu nikt nie słyszał o takim miejscu.
Miny Mary i Xsarvo wyrażały całe multum emocji. Wedle mapy Twierdza znajdowała się stosunkowo niedaleko Hope, więc powinna być wręcz znakomicie widoczna z terenu miasta. Jak to możliwe, że nikt o niej nie wiedział? Czyżby Twierdzę miały chronić jakieś zaklęcia ukrywające ją przed światem? A może po prostu tutejsi wyjątkowo nie wtykali nosa w nieswoje sprawy?
- Od dawna nie było tutaj podróżnych. Nie odkąd te cholerne hobgobliny zadomowiły się w kopalni. Przepłoszyły ludzi z pracy… Ci, którzy mogli, wynieśli się stąd w poszukiwaniu lepszego życia. Ci, co nie mogli, utknęli w tej ruinie i ledwo wiążą koniec z końcem.
Kątem oka zauważyłem, jak wzrok naszej bardki przenosi się na ubzdryngolonego w trzy zady jegomościa, którego ulokowałem pod schodami, po czym napotyka moje spojrzenie. Rozejrzałem się szybko wokoło placu, patrząc na zrujnowane domostwa... A gdyby tak może…
- A gdybyśmy… zajęli się problemem? – zapytałem, odwracając się ku karczmarzowi i zerkając na moich towarzyszy. Na delikatnie uśmiechającą się Marę, kiwającego zgodnie głową Ragnara i zaciskającego na uprzęży pięści Xsarvo. Ich lica wyrażały jedno: „idziemy do kopalni, skopiemy te hobgobliny”.
- Róbcie co chcecie, ale na zapłatę nie liczcie. Ludzie tutaj nie mają co włożyć do garów, a co dopiero opłacać bohaterów…
- Spokojnie, rozwalenie kilku łbów będzie wystarczającą zapłatą… - Xsarvo bezpardonowo przerwał słowotok karczmarza. Trwaliśmy tak chwilę, dopóki ciszy nie przerwał głośny wdech Mary. Spojrzałem na naszą towarzyszkę – jej przestraszona mina i wzrok skaczący między drogą wiodącą od miasta a grzbietem jej gniadoszka zdecydowanie wskazywały, iż boi się ona o losy naszych wierzchowców, które były, bądź co bądź, końmi podróżnymi, nie zaś bojowymi szkolonymi na ciężkie przeprawy. Zresztą nie z myślą o walce wzięliśmy je od Billy’ego…
- Czy możemy jednak zostawić tutaj konie? Lepiej, żeby nie kręciły się w pobliżu kopalni. – zmartwiony ton Mary wyrwał mnie z przemyśleń. Patrząc na karczmarza, zauważyłem krótki błysk w jego oku i spojrzenie wędrujące po naszych pasach – ewidentnie staruszek szukał, czy nasze sakiewki są przytroczone na wierzchu. Ich nieduża zawartość (i wynikająca z tego znikoma pękatość kalet) musiała jednak ukrócić jego butę…
- Nie za darmo. – mruknął w końcu staruszek, widocznie niezadowolony z mizernego skutku jego „przeszukania”. Zmrużyłem oczy – rozumiałem, że ludzie żyli tu biednie, ale to, że jesteśmy bohaterami miało od razu oznaczać że podróżujemy z trzosami napchanymi do pęknięcia szwów złotem?!
- Ile? – Mara burknęła zirytowana, gładząc szyję swojego konia. Karczmarz zastanawiał się nad odpowiedzią dobrą chwilę, po czym odburknął:
- Dwa miedziaki za oporządzenie i karmę dla koni. Zaprowadźcie je na tył, tam są stajnie.
Dziękując karczmarzowi, odprowadziliśmy nasze wierzchowce do stajni, gdzie miejscowy stajenny od razu napełnił im żłób i nalał świeżej wody, a sami posiliwszy się nieco i napiwszy nieco lokalnych, odpowiednio mocnych jak na górniczą lokację napitków, skierowaliśmy się na drogę wiodącą do kopalni, o której mówił staruszek.
Minęło czasu mało wiele, gdy stanęliśmy przed wejściem do kopalni, tuż przy niewielkiej, drewnianej szopie. Niewiele myśląc całą drużyną wparowaliśmy do środka i dokonaliśmy przeszukania zawartości owej konstrukcji, jednakże poza kilkoma workami z ziemią, beczkami i stertami śmieci i narzędzi nie było dane nam znaleźć nic.
Tedy więc zgodnie postanowiliśmy wyjść i skierować się prosto do szybów… gdy nagle tuż koło ucha Ragnara śmignęła strzała, mijając rzeczonego dosłownie o cal i z charakterystycznym odgłosem wbijając się w jeden ze wsporników konstrukcyjnych. Xsarvo szybkim ruchem wyjrzał na zewnątrz i kiwnął w naszą stronę głową. To oznaczało tylko jedno – czekało na nas przywitanie po hobgoblińsku.
Jedno po drugim wychynęliśmy z szopy i rozproszyliśmy się – Ragnar skierował się między rosnące nieopodal drzewo i głazy próbując zajść naszych nowych adwersarzy z zaskoczenia, natomiast Xsarvo wraz ze mną na tyłach podążył drugą stroną chcąc dobrać się strażnikom do skóry. Bogowie nam sprzyjali w tamtym momencie – dopadliśmy do hobgoblinów w chwili, gdy byli zajęci przeładowywaniem swych kusz, i skutecznie odwróciliśmy ich uwagę kilkoma celnymi zamachami naszych mieczy.
Duma z uzyskania przewagi nad oponentami była w nas mocna… do czasu, gdy jedna ze strzał hobgoblina, którego na cel obrał sobie nasz pól-elfi przyjaciel, znalazła najwyraźniej przejście między łączeniami mojej zbroi, bowiem w ułamku sekundy poczułem, jak coś boleśnie wbija mi się w bok, pozbawiając tchu i powalając na kolana. Skowyt chwilę później utwierdził mnie w przekonaniu, że nasz łucznik dokonał aktu zemsty, utłukując przeciwnika celnie wymierzoną strzałą.
Mieląc w ustach przekleństwo na ten moment uśpienia czujności, zacisnąłem zęby i szybkim ruchem wyszarpnąłem strzałę, krzywiąc się na uczucie przeszywającego bólu podczas wstawania – bełt wszedł jednak nieco głębiej niż przewidywałem.
Dosłownie moment później tuż przy mnie niczym duch pojawiła się Mara. Nie mówiąc ni słowa, uśmiechnęła się słodko i objęła mnie ramionami, a ja poczułem, jak bije od niej magiczna aura, zaś rana od strzały niezwykle chyżo się zasklepia.
- Trzymaj się swojej połowy – usłyszałem cichy szept, a następnie chichot przy swoim uchu. W tym momencie bogowie chyba postanowili znowu zabawić się moim kosztem, bowiem głos uwiązł mi w gardle. Mogłem tylko stać i patrzeć się oczami rozmiaru srebrników na rudowłosą, która uleczywszy me zranienie puściła mnie z objęć i odeszła, delikatnie muskając moją dłoń. Potrząsnąłem głową, mrugając szybko, gdy implikacja słów bardki dotarła do mnie ze zdwojoną siłą. Na twarzy wymalował mi się uśmiech, który zapewne postronni mogliby opisać jako ni to zuchwały, ni to głupkowaty, ale słowa dziewczyny dodały mi tyle werwy, że z uniesionym mieczem ponownie wystartowałem w stronę najbliższego hobgoblina.
Kilka celnych ciosów miecza ponownie pozwoliło utrzymać oponentów na dystans, jednak zarówno ja i Xsarvo, jak i Ragnar zaczynaliśmy odczuwać, że rozprawienie się z atakującą nas bandą nie będzie rzeczą snadną. Już przymierzałem się do lekkiego wycofania, by nabrać rozbiegu i uderzyć mieczem z dwuręcznego zamachu, gdy nagle najbliższa okolica wypełniła się zapachem charakterystycznym dla jednego tylko zjawiska.
Burzy.
Chybko odwróciliśmy z Xsarvo głowy. Widok, który zastaliśmy, był zaiste niecodzienny.
Mara, przywoławszy jedno ze swoich zaklęć, stała z rozłożonymi rękami i włosami szarpanymi gwałtownym wiatrem. Z jej dłoni w stronę naszych adwersarzy buchnęła fala piorunów, kierując się w nich jeden po drugim. Najbliżej stojący hobgoblin został odrzucony na kilkanaście stóp, zmieniając się w powietrzu w grudę skopconego mięsa, natomiast reszta bandy zawyła w spazmach bólu, podrygując paralitycznie.
Sekundę później nad nami przetoczył się potężny grzmot.
- Aua… - cichy pisk z tyłu spowodował, że wszyscy troje odwróciliśmy głowy. To Ragnar skulił się w sobie, zaciskając powieki w bolesnej reakcji i kładąc uszy po sobie, zasłaniając je rękami. Wyglądało na to, że jego czuły słuch zareagował znacznie gwałtowniej niż sam łucznik by sobie tego życzył…
- Przepraszam! – odkrzyknęła rudowłosa, zapewne zakładając, że grzmot musiał nieco ogłuszyć naszego łucznika, po czym wraz z Xsarvo ruszyła na jednego z pozostałych hobgoblinów. Niewiele myśląc, również z kopyta pobiegłem w stronę drugiego z adwersarzy. Paralityczne spazmy pozostałe po uderzeniu Marowego pioruna wciąż trzymały w ryzach naszych oponentów, dzięki czemu dosłownie kilka chwil później komitet powitalny leżał u naszych stóp.
Bardka otaksowała po kolei wszystkim wzrokiem, najpewniej szukając ran, które trzeba by uleczyć. Na szczęście prócz wcześniej odniesionego przeze mnie urazu (którym zresztą rudowłosa bardzo skutecznie się zajęła) nikt nie odniósł uszczerbku. Upewniwszy się, że wszystko gra, ruszyliśmy w głąb kopalni, przekraczając zrobione z powiązanych pali wrota strzegące wejścia.
Nie było dla nas niespodzianką, że tuż za drzwiami zastaliśmy kolejną ekipę czekającą na spuszczenie nam łomotu. Zanim jednak ktokolwiek z nas zdołał dobyć broni, Ragnar puścił nam oczko, skrył się w rzucanych przez wrota cieniach i zaczął się skradać. Chwilę później hobgobliny zawyły opętańczo, gdy wypuszczone przez pół-elfa strzały dotkliwie wbiły się im w ciała. W tym samym momencie Xsarvo niebywałym nawet jak na niego tempem pognał w stronę dwójki strażników i zanim zdążyliśmy z Marą dobiec celem pomocy naszemu wężowemu towarzyszowi, ten rozprawił się z nimi w try miga.
Mara wbiła wzrok w żółtookiego i pokręciła głową, wzdychając ciężko.
- Czy Ty naprawdę musisz tak pędzić? – zapytała, po czym zaśmiała się lekko. Xsarvo jedynie odwrócił głowę i wzruszył ramionami. Nieznacznie pokręciłem głową na tę manierę – typowe zachowanie Xsarvo, gna do przodu i nie patrzy na innych. Tylko po co?... Na co?... Co mu da samotna walka, skoro bój całą drużyną byłby znacznie łatwiejszy?...
Rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, które zdawało się być czymś w rodzaju biura kopalni. Niewiele udało nam się znaleźć przydatnych rzeczy, jako że szafki były już dawno splądrowane, ale z wygrzebanych z szuflad biurka dokumentów wynikało, iż kopalnia pracowała pełną parą aż do dwóch miesięcy wstecz – a przynajmniej na to wskazywał ostatni wpis w dzienniku zmianowym. Jednakże worki ze świeżo wykopaną ziemią walające się po całym poziomie i względny porządek panujący w korytarzach dobitnie świadczyły, iż nie została ona opuszczona te dwa miesiące nazad…
- Czy chcecie mi powiedzieć, że hobgobliny tutaj kopią? – rudowłosa rozejrzała się wokoło, jej mina wyrażająca kompletne zaskoczenie. Mi też się nie podobała cała sytuacja. Po pierwsze – hobgobliny nie były rasą, której życiową ambicją było babranie się w ziemi na głębokości, a urodzonymi wojownikami. Po drugie – czego te przeklęte paskudniki mogły szukać w górniczej wiosce, na wszystkich bogów?
- Kopią, nie kopią, powinniśmy się rozejrzeć i zbadać sytuację… – zdecydowałem, lecz nim ktokolwiek z nas zdołał dodać coś więcej, nasz żółtooki towarzysz już niknął w ciemności korytarza. Chcąc nie chcąc, nasza trójka podążyła za nim.
Szliśmy dalej korytarzem, aż dotarliśmy do rozwidlenia dróg. W tym momencie stanęliśmy z Ragnarem z przodu.
- No to co, którędy idziemy? Prosto czy w prawo? – Ragnar podrapał się po głowie.
- Ja bym poszedł prosto, sprawdził co znajduje się dalej. Ale i tak docelowo trzeba by przeszukać cały poziom… - odparłem. - Zdecydować musimy, nie ma opcji. Tak czy siak.
- Dobra, to zdajmy się na ślepy los. Masz monetę? – łucznik się wyszczerzył.
- Monetę, powiadasz? Czekaj, daj mi wyciągnąć jakiegoś srebrnika i rzucimy… - sięgnąłem do swej sakiewki, chcąc wyjąć jedną z pozostałych mi srebrnych monet, lecz w tym momencie poczułem, jak ramię Xsarvo ociera mi się o bark, a barbarzyńca niknie w ciemności odnogi w prawo. Warknąłem ze złością.
- Nosz by go… naprawdę?! – okręciłem się na pięcie i podążyłem w tamtą stronę, bacząc by Mara nie została zbyt daleko z tyłu – bądź co bądź jej światło było mi wskazówką w mroku.
Kilka kroków dalej przywitała nas kolejna seria dwóch strzał – najwyraźniej w tej części szybu mieliśmy znowu zaszczyt spotkać towarzystwo dwóch osobników. Rozproszyliśmy się więc, aby zajść naszych adwersarzy od boków i sprawić im zasłużone pranie na miazgę.
Mara otaksowała wzrokiem kołowrót, a następnie cały kawałek szybu, w którym staliśmy.
- Jak myślicie, co powinniśmy… - zdania nie było dane rudowłosej dokończyć, bowiem nasz wężowy towarzysz jakoby nigdy nic ułapił się liny i zjechał w dół, w czeluści ziejącej w podłożu dziury. Oczy Ragnara powiększyły się do rozmiaru miedziaków, ja zaś pokręciłem głową z dezaprobatą. Znowu to samo…
- Xsarvo! – jedna Mara padła na kolana, przytrzymując ręką za jeden filarów kołowrota, i krzyknęła w dziurę.
- Na dole nie ma nikogo, jest bezpiecznie! – napłynęła do nas odpowiedź z dołu kilka chwil później. Ponieważ stamtąd nie dobiegał nas żaden skowyt, najwyraźniej hobgobliny nie pilnowały drugiego końca wyciągu. W tym momencie bardka odwróciła się i z przerażeniem spojrzała na nas. Jej wzrok wyrażał zarówno troskę o nasze bezpieczeństwo, jak i strach jej samej przed zejściem w ziejącą ciemnością dziurę.
Rudowłosa zrobiła jednak zaciętą minę, poprawiła mocowanie rapiera przy pasku i złapała rękami linę, po czym nerwowym ruchem zaczęła opuszczać się na dół, posyłając nam uprzednio niezręczny uśmiech.
- Mara, może lepiej… - chciałem powiedzieć dziewczynie, że lepiej byłoby, gdyby owinęła ręce jakimś materiałem, ale było już za późno – ta zniknęła już w otworze. Staliśmy tak z Ragnarem chwilę, gdy ciszę przepełnił pisk Mary.
Głuchy odgłos parę momentów później utwierdził nas w przekonaniu, że Mara musiała puścić sznur, a Xsarvo albo nie zdążył, albo nawet – co podejrzewałem jako bardziej prawdopodobne – nie zadał sobie trudu, by ją złapać.
- Dobra, to ja idę drugi. Pilnuj pleców. – poleciłem Ragnarowi, który z uśmiechem skinął głową, po czym sam złapałem linę, upewniłem się, że ułożyłem ją prawidłowo i jąłem zsuwać się na dół. Na dole, w świetle bijącym od rapiera widziałem rozpłaszczoną na ziemi i jęczącą cicho bardkę.
Niestety, bogowie po raz kolejny postanowili mi rzucić kłodę pod nogi.
Mniej więcej w jednej trzeciej długości liny poczułem, jak jedna z moich rękawic niebezpiecznie się nagrzewa i odruchowo puściłem linę, by ją strzepnąć i schłodzić.
Jakiż to był błąd.
Druga ręka nie wytrzymała całego ciężaru, a impet zsuwania się tylko sprawę pogorszył. Poczułem tylko, jak lina wyślizguje mi się z dłoni, po czym z rykiem runąłem w dół, modląc się by Mara zdążyła odsunąć się na bok.
Zdążyła.
Co nie zmieniało faktu, że w ziemię przyrżnąłem z niemałym łupnięciem. W tamtym momencie mógłbym przysiąc, że pogruchotałem sobie większość gnatów…
Przez chwilę poczułem, że z braku powietrza robi się mi czarno przed oczami. Wziąłem głęboki oddech, krzywiąc się z bólu, a gdy mój wzrok wrócił do normy, w otworze ukazał się Ragnar.
Ragnar, który z cwaniackim uśmieszkiem, liną owiniętą wokół jednej nogi i koszulą zarzuconą na dłonie zjeżdżał sobie po sznurze niczym zbytnik jaki…
Zmiąłem w ustach przekleństwo, podniosłem się do pozycji siedzącej i użyłem własnej magii, by zniwelować ból upadku, po czym przeczołgałem się do Mary, chcąc uleczyć jej ręce, które – jak zauważyłem – były aż czerwone od przypaleń liny. Dziewczyna jednak, najwyraźniej zła sama na siebie, odtrąciła moją dłoń.
Xsarvo nie odezwał się ni słowem, zamiast tego obserwując miejsce, w którym się znaleźliśmy.
Gdy już pozbieraliśmy się w jedną całość, ruszyliśmy przed siebie korytarzem. Zdawał się on dziwnie zakręcać po łuku, natomiast u jego ujścia znaleźliśmy nieduży, drewniany most położony nad podziemnym strumieniem. Przy jednej ze ścian z kolei wznosiły się dziwne, fioletowe kryształy.
- Magiczne. Emanują energią… – Xsarvo niewiele myśląc złapał za jeden z nich i ułamał go przy podstawie. Widząc zasrożone miny moją i Mary, wzruszył tylko ramionami.
- No co? Przyda się. Tak na wszelki wypadek.
Zarówno ja, jak i Ragnar również stwierdziliśmy, że oderwanie kawałków kryształu wcale nie musi być takim głupim pomysłem. Niestety, kryształy nie poddały się wysiłkom żadnego z nas. Xsarvo na ten widok sarknął tylko krótko i ruszył dziarskim krokiem przez most. Podążyliśmy tamtędy chwilę później, przyglądając się dwóm szkieletom leżącym na mostku i ich wyposażeniu, dość mocno nadgryzionym już zębem czasu i rdzy.
Wchodząc w korytarz za strumieniem, znaleźliśmy się przed wrotami do kilku pomieszczeń. Zgodną decyzją przeszukaliśmy każde z nich, ale jedynym, co odkryliśmy w większości z nich, były szkielety ubrane w pordzewiałe zbroje. Kolejne wrota, które wyważył Xsarvo, ukazały nam składnicę beczek. Podszedłem do nich i zaciągnąłem się bijącym od nich aromatem.
- Pachnie to jak… - w tym momencie otwarłem nieco kran jednej z beczek, z którego trysnął jakże dobrze mi znany złocisty i pieniący się napitek. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.
- Piwo! – odwróciłem się do towarzyszy. – Najprawdziwsze, pierwszorzędnej warki piwo!
- Hobgoblińskie? – Ragnar wyraźnie się zainteresował.
- Nie, wygląda na to, że ludzkiej produkcji. Hobgobliny nie są typami które targają własne zapasy ze sobą.
- Poza tym tyle beczek… jak nic zabrały je z Hope. – Mara dodała swoje spostrzeżenia, na co pokiwałem głową.
- No to co? Zabieramy chociaż beczkę? – uśmiechnąłem się ponownie.
- Dawaj! – Ragnar już zakasywał rękawy, by mi pomóc, gdy ręka Mary świsnęła w powietrzu i zdzieliła go w głowę. Zachichotałem na tę sztukę, tylko po to by sekundę później samemu zarobić drugie takie trafienie.
- Chyba obaj oszaleliście! Będziecie targać tę beczkę nie wiadomo ile?! Zostawcie ją tu natychmiast! – ton Mary brzmiał wyjątkowo groźnie.
- No ale… - Ragnar próbował protestować, ale ręka bardki w powietrzu natychmiast go uciszyła.
- Żadnych „ale”! Jak będzie możliwość, to możemy wytoczyć jedną w drodze powrotnej. A teraz zbieramy się stąd! – dziewczyna wskazała palcem na wyjście, jej ton nie zostawiający miejsca na argumenty. Ragnar zwiesił głowę, po czym powolnym krokiem skierował się do wyjścia, mając mnie tuż za sobą. Przy drzwiach odwróciłem się w stronę Mary, ale nim zdążyłem otworzyć usta, jej surowy gest nakazał mi ruszać dalej bez sprzeciwu.
Po chwili ostatnie wrota do sprawdzenia stanęły przed nami otworem. Widok, jaki zastaliśmy, zaskoczył nas kompletnie.
Przed naszą czwórką rozciągał się szeroki, oświetlony pochodniami hol. Światła było tyle, że wyraźnie widzieliśmy odcinające się po bokach masywne wrota. Od razu otworzyliśmy jedne z nich – szczęśliwie nie trzeba ich było nawet wyważać.
Nie zmieniło to faktu, że widok, jaki za nimi zastaliśmy, zmroził nam krew w żyłach.
Klatki.
- Co tu się wyprawia? – Mara z przerażoną miną cofnęła się bliżej mnie, pozwalając jednocześnie położyć mi rękę na jej ramieniu. Pogładziłem ją nieco po owym, chcąc dodać jej trochę otuchy i kręcąc jednocześnie głową z niedowierzaniem. Co tu się wyprawiało?...
- Myślicie, że trzymają tutaj… niewolników? – mina Ragnara również była nietęga. Zacisnąłem pięść. Niewolnicy? Czyżby hobgobliny postradały resztki rozumu, chcąc więzić ludzi w tak skrajnych warunkach?
Zbulwersowani wyszliśmy z pomieszczenia i skierowaliśmy się do drugich drzwi po przeciwległej stronie. Tym razem Xsarvo postanowił wywalić je z kopniaka.
Jego decyzja była słuszna.
Oto bowiem, gdy wrota głucho gruchnęły o ścianę, gwałtownie otwarte solidnym butem naszego wężowego towarzysza, naszym oczom ukazała się zbrojownia. Bardzo dobrze wyposażona zbrojownia z dwoma opancerzonymi po zęby strażnikami, którzy nie wahali się nawet sekundy i ruszyli na nas z uniesionymi mieczami.
Tedy więc starliśmy się z nimi w szczęku ostrz, choć nie było to łatwe – pogruchotane kości jeszcze dawały mi się we znaki, zaś z boku słyszałem, jak Mara stara się stłumić syk bólu, próbując utrzymać rapier w poparzonej ręce. Tymczasem nasz łucznik postanowił niepostrzeżenie zakraść się od boku i wykorzystać element zaskoczenia. Niestety, jeden ze strażników był szybszy i, zauważywszy co zamierza Ragnar, podbił jego łuk w górę, a następnie celnym cięciem zadał poważny cios pół-elfowi.
To wystarczyło, by Xsarvo ujrzał, co się święci, przepchnął się całkowicie do przodu i, co kompletnie nas zaskoczyło, stracił resztki panowania nad sobą.
Ponownie, tak jak w katakumbach, jego oczy zaświeciły jadowicie zielonym blaskiem, a podłogę pokryły kwiaty i pnącza. W tej przerażającej i jednocześnie budzącej podziw formie rzucił się na adwersarza.
- Na wszystkich bogów, Xsarvo, znowu?... – mruknąłem pod nosem, zdając sobie sprawę, że żółtooki (czy raczej w tej chwili zielonooki) i tak mnie nie usłyszy, i celnym pchnięciem odsyłając drugiego strażnika prosto pod miecz barbarzyńcy.
Chwilę później obaj leżeli na ziemi w kałuży krwi. Nasza bardka przez krótki moment zrobiła ruch, jakby chciała podejść bliżej, jednak musiała sobie chyba przypomnieć, jak o mały włos się to nie skończyło poprzednio, bowiem przystanęła w miejscu.
- Xsarvo? – zawołała w jego stronę. Jakby na komendę, oczy barbarzyńcy wróciły do swojego codziennego, żółtego koloru, a on sam wyraźnie się rozluźnił. W tej samej chwili cała flora pokrywająca podłogę zniknęła bez śladu.
- Wszyscy są cali? – Xsarvo odwrócił się w naszą stronę. Rudowłosa uśmiechnęła się do niego, kiwając głową.
- Wszyscy się wyliżemy. – bardka skierowała się w stronę łucznika. – Ragnar, poczekaj chwilę. – z tymi słowy przyklękła przy łuczniku próbującym ciężko podnieść się spod ściany i układając dłonie na ranie zadanej przez strażnika, rzuciła zaklęcie. Z uśmiechem obserwowałem, jak rana Ragnara finezyjnie się zasklepia, nie pozostawiając po sobie nawet śladu.
Ragnar podziękował dziewczynie, a sama Mara wstała, zataczając się nieco do tyłu. Wyglądało na to, że była na wyczerpaniu swoich sił magicznych. Nie dziwiłem się – znałem to uczucie, gdy zapasy energii magicznej niebezpiecznie drenowały się ku nicości, a dokładając ilość oponentów, jaką już zlikwidowaliśmy w kopalni, musiałem założyć, że dziewczynie przydałaby się przerwa.
Moment później bardka dołączyła do mnie przy stole, gdzie akurat przeglądałem bronie, których mógłbym ewentualnie użyć, i oparła się o blat. Nie wahając się ni chwili, szybko złapałem ją za dłoń i płynnie przyciągnąłem do siebie. Cały czas jedną ręką trzymając dłoń Mary, drugą położyłem na jej policzku, gdzie chwilę wcześniej musnął ją grot jednej ze strzał i przywołując jak największą ilość swojej własnej magii, skupiłem się na uleczeniu ran. Rozcięcie na policzku zagoiło się, a poparzenia od liny zniknęły z dłoni dziewczyny.
Mara posłała mi śliczny uśmiech pełen wdzięczności, po czym odwróciła się i oparła tyłem o stół. W tym momencie jej uwagę musiał przykuć rapier leżący na stole po przeciwnej stronie, bowiem skierowała się w tamto miejsce. Ja natomiast, wróciwszy do sprawdzania broni, znalazłem kunsztownie wykonany młot bojowy i postanowiłem go wziąć – tak na wszelki wypadek. Odwróciłem się i uśmiechnąłem, widząc jak Mara wymienia swój dotychczasowy rapier na ten ze stołu i siada obok pół-elfa, a Ragnar kiwa z uznaniem głową.
W tejże chwili, podczas tej krótkiej przerwy, nasze spojrzenia spotkały się, niemo wyrażając chęć dłuższego odpoczynku. Już jesteśmy gotowi usiąść na podłodze, ale w tym momencie Xsarvo odepchnął Marę na bok i wybiegł na korytarz, kierując się w prawo.
- Xsarvo! Gdzie Cię znowu, na wszystkich bogów, niesie?! – warknąłem za nim, ale ten zdawał się ignorować moje pytanie. Niewiele myśląc, wyciągnąłem ręce w kierunku Ragnara i Mary, a gdy ci złapali je, podniosłem ich szybkim ruchem i wypadliśmy na zewnątrz, kierując się za barbarzyńcą…