czwartek, 27 maja 2021

I (Mara)

 

Na miejsce dotarliśmy późnym rankiem. Na niebie widoczne było zaledwie kilka poszarpanych i rozmazanych chmur, które nawet nie zasłaniały słońca. Była nas piątka, ja i cztery inne osoby. Mała, naprędce posklejana przez Gildię drużyna, niemal zupełnie obcych dla siebie osób. Czego jednak można by się spodziewać, gdy zadanie, do którego zostaliśmy przydzieleni było zbyt słabo płatne, by poświęcić mu czas dłuższy niż jedna myśl.

Pisząc „naprędce posklejaną” naprawdę mam to na myśli. Pół-ork i pół-elf musieli znać się już wcześniej, bo po przebąkiwanych uwagach byli ze sobą całkiem blisko. Palladyn wydawał się najbardziej towarzyski i bezpieczny. Zresztą, jako ludzie, bardzo prawdopodobne, że trzymalibyśmy się blisko. Ostatnim członkiem drużyny, pomijając oczywiście mnie, był gburowaty, snobistyczny barbarzyńca, którego rasy nie mogłam rozpoznać.

– Xsarvo. I tyle wam na razie wystarczy. – burknął, gdy starałam się zagaić rozmowę i obrzucił nas chłodnym spojrzeniem tych przeszywających żółtych oczu z pionowymi źrenicami. Naprawdę typ gbura, prawdopodobnie nie traktował mnie jak powietrze tylko dlatego, że byłam jedyną osobą skłonną proponować jakiekolwiek posunięcia. Choć muszę przyznać, że w sytuacji, w której się znaleźliśmy wymiana wzajemnych docinków była w pewien sposób zabawna. Poczułam się jakbym znowu była w domu –besztana przez brata za ukrywania się w lesie, by wymigać się od pracy. Dawno nikt nie sprawił, że wróciłam myślami do tamtych lat, czasów, gdzie wszystko było łatwiejsze.

Po wykupieniu noclegu w karczmie i „odrobinie alkoholu” języki same nieco się rozluźniły – wszystkie za wyjątkiem pana „jesteście dla mnie niczym, dopóki nie udowodnicie swojej wartości w walce”.

Zwinny, jasnowłosy pół-elf z łukiem nazywał się Ragnar, najcichszy z drużyny pół-ork – Mole, rosły, może kilka lat starszy ode mnie palladyn z ciemnymi sięgającymi szczęki włosami, przedstawił się jako Randal.

– Jestem Mara. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dawno już zauważyłam, że ciężej jest skrzywdzić osoby, które darzy się sympatią, a w tak… różnorodnej grupie, zapewnienie sobie bezpieczeństwa, było na pierwszym miejscu.

Karczma pozwoliła nam wypocząć do podróży, a mi udało się zarobić kilka miedziaków na scenie. Nie był to mój najlepszy występ, a widać było, że ludziom tutaj nie przepełniają się kieszenie.

Słońce powoli zaczynało opadać w stronę horyzontu. Czas spędzony w karczmie uchronił nas przed najgorszym skwarem południa. Podczas spotkania u wójta dowiedzieliśmy się, że problemem, który nas tu ściągnął, mają być, chodzące nocą po miejscowym cmentarzu, trupy, przez które zniknęło już kilka osób. Odesłano nas także do miejscowego grabarza, mającego niby opiekować się cmentarzem. Opiekować?! Też coś! Człowiek albo coś kręcił i starał się ukryć fakt, że wioska ma problem, albo zwyczajnie miał swoją pracę w głębokim poważaniu. Jakim cudem cała wioska prócz niego „wymyśliła” sobie historie o chodzących trupach? Jedyne co zyskaliśmy to Ragnara, który uparł się na jakieś dźwięki dochodzące z domu grabarza i chłodną odprawę na cmentarz. Picie w karczmie przed zajęciem się zleceniem definitywnie nie było dobrym pomysłem.

Było już ciemno, gdy dotarliśmy do bram cmentarza. Co zaskakujące, nie był on w żaden sposób oświetlony, przez co musieliśmy się poruszać niemal na omacku. To znaczy ja i Randal musielibyśmy błądzić na ślepo, gdyby nie łagodne światło bijące z mojego rapiera.

Kocham magię i to jak potrafi ułatwić życie.

Mole i Ragnar trzymali się nieco z tyłu, cicho ze sobą rozmawiając, a Xsarvo zostawił nas wszystkich za sobą, nie przejmując się żadnym źródłem światła.

To właśnie on wplątał się w pierwszą walkę, kiedy kilka stóp od bramy cmentarza faktycznie pojawiły się pierwsze ożywione szkielety. Teraz nie było już opcji, grabarz musiał kłamać.



Randal bez zastanowienia dołączył do Xsarvo wewnątrz cmentarza. Naprawdę nie wiem, co sobie myślał walcząc praktycznie na ślepo…

Wtedy też stało się coś naprawdę niezwykłego. Wciąż stałam zbyt daleko by dostrzec wszystko dokładni, ale mogłabym przysiąc, że oczy Xsarvo rozbłysły w ciemności a miejsce, w którym stał pojaśniało delikatną aurą. Może to dlatego Randal, ślepy na zlatujące się zewsząd trupy nie skończył rozerwany na strzępy. Co nie znaczy, że kilka minut później omal nie stracił głowy przez topór Xsarvo. Bogowie miejcie nas w opiece, bo nim to zadanie się skończy, my zajmiemy miejsce na tym cmentarzu, o ile nie wyrzucą nasze ciała wilkom na rozszarpanie.

Kilka trupów próbowało nawet wydostać się przez bramę i dopaść mnie oraz Ragnara. Mogłabym przysiąc, że gdy rozwaliłam jednego z zombie, Xsarvo miał czelność odwrócić się do mnie i uśmiechnąć. Walczył razem z Randalem z niemal dwoma przeciwnikami na głowę i jedyne co rozbił to poprawił włosy!!! Wirował i kręcił toporem w śmiertelnym tańcu, praktycznie nie zauważając Randala, który teraz musiał unikać nie tylko trupów, ale czasem również własnego towarzysza.

Tymczasem niemal przez cały początek walki Mole… próbował przeskoczyć mur cmentarza.

Kiedy w końcu udało mu się przedostać na drugą stronę, element zaskoczenia musiał zadziałać na naszą korzyść, bo kilka trupów stanęło w płomieniach i zmieniło się w kupkę zwęglonego mięsa i kości.

Pozbycie się, ściśniętych w maleńkim mauzoleum, niedobitków było już tylko formalnością. Wszyscy rozsypali się w stare, czasem zwęglone magicznym ogniem, chrzęszczące pod nogami pobojowisko. Gdzieś na granicy świadomości uderzyła mnie myśl, że kiedyś były to żywe osoby. Ludzie mający domy, rodziny i przyszłość. Dlaczego ktoś nie mógł zostawić ich w spokoju nawet po śmierci?

Z mrocznych myśli wyrwał mnie Xsarvo, który z widoczną niechęcią przyznał, że mylił się co do mnie. Kto by pomyślał, że zaimponowanie mu wymagałoby po prostu rozwalenia paru czaszek?

Lekko zszokowana wydukałam jakieś kompletne bzdury o radzeniu sobie, które nie były niczym więcej niż robieniem dobrej miny do zlej gry.

Kiedy rozejrzeliśmy się po mauzoleum, podkamiennym sarkofagiem odkryliśmy przejście do podziemi. W środku śmierdziało stęchlizną i śmiercią. Otaczające nas kamienie były zimne i wilgotne, a nasze kroki niosły się echem po długim korytarzu. Nim dotarliśmy do końca, wyskoczyło na nas jeszcze kilka szkieletów, z którymi szybko się rozprawiliśmy. Niespodzianka czekała na końcu, w postaci cholernego upiora. To coś pojawiło się gdy tylko poruszyliśmy wieko grobowca, od którego Xsarvo wyczuł magię nekromancji. Mole omal nie zginął, dzięki bogom to coś spudłowało… Odrobinę mniej szczęścia i mogłoby być naprawdę nieciekawie.

Grobowiec należał do zmarłego palladyna, który stał się bohaterem wioski. W środku znajdował się także przepięknie wykonany miecz, który Xsarvo chętnie sobie przygarnął. Wywołało to mały spór, ponieważ zarówno ja, jak i Randal byliśmy przeciwko. Może i wójt powiedział, że wszystko co znajdziemy na cmentarzu, możemy sobie zabrać, ale nie chciałam dorabiać sobie w taki sposób. Przekręty, czasem nawet sporadyczne przeszukanie kieszeni staruchów zbyt zaabsorbowanych ładną, nastoletnią dziewczyną zabawiającą całą zgraję w ich pijackim zamroczeniu… Nie byłam święta, dobrzy i „litościwi” ludzie nie przetrwaliby na ulicy, ale rabowanie zmarłych, było czymś, czego nie mogłabym znieść. Nie jeśli chciałam wierzyć, że mojej rodzinie dane było znaleźć spokój.

Zostaliśmy jednak przegłosowani i z grymasem na twarzy patrzyłam, jak Xsarvo ogląda nowe znalezisko.

 Zmęczeni i roztrzęsieni postanowiliśmy zrobić sobie chwilę przerwy. Po jakimś czasie wyciągnęłam nawet swoją lirę starając się przerwać przytłaczającą ciszę delikatną, uspokajającą melodią.

Mam tylko nadzieję, że dalej nie spotka nas już nic gorszego… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz