Trzask ognia obejmującego drewniane polana miesza się ze spokojnymi odgłosami wieczornej pory i postukiwaniem kopyt koni zajadających się swoją kolacją, pozwalając mi się wyciszyć przy pisaniu tych słów. Całości tego idyllicznego obrazka dopełnia przekomarzający się ze mną Ragnar oraz praktycznie opierająca mi się na ramieniu Mara, zerkająca z ciekawością na stronice sukcesywnie zapełniane przeze mnie kolejnymi akapitami przy świetle jej rapiera.
Wrócić wpierw
należy jednak do chwili, gdy po paru kolejnych dniach drogi przekroczyliśmy
bramę Wrót Baldura. Miasto wiecznie żywe – gwarne, tłoczne, rozciągające się po
horyzont w każdą stronę. Miasto, w którym można było znaleźć dosłownie
wszystko. Nawet kilka solidnych guzów, jeśli nieświadoma niczego dusza
zapuściła się nie w tę alejkę co trzeba.
Dotarłszy do
miasta, pierwsze kroki, zgodnie ze słowami Elizabeth, skierowaliśmy do karczmy
U Billy’ego, która to okazała się być małą, obskurną knajpką na obrzeżach
miasta. Nie ruszyliśmy jednak tam wszyscy – Xsarvo postanowił odłączyć się i
pierwszy iść do Gildii. Szybkim ruchem zeskoczył ze swojego wierzchowca,
wręczając lejce Marze.
- Oddaj mojego
konia za mnie. Ja idę do Gildii, spotkamy się na miejscu.
Mara przytaknęła
krótko, po czym nasz gburowaty towarzysz oddalił się, szybko niknąc w tłumie.
Gdy stanęliśmy
przed wejściem karczmy, oczom naszym ukazał się widok dość powszechny jak na
tego typu lokale – przez okno z łomotem wyleciał jakiś, sądząc po mocno
zaczerwienionej twarzy, solidnie naprany gość, który nie docenił mocy
serwowanych tu napitków, a w drzwiach stanął krasnolud, który mimo swego
wzrostu odznaczał się postawną budową.
- I żebym Cię tu
więcej nie widział, do stu kartaczy! TFU! – ryknął, spluwając na bok. Dopiero
po chwili jego wzrok uchwycił naszą trójkę wiodącą konie ku niemu.
- A. Wy pewnie od
Ellie, co? Poznaję te konie. – wyglądało na to, że właśnie trafiliśmy na
karczmarza. Jako że wolałem się upewnić, zapytałem:
- Tak. Pan to
pewnie Billy, zgadza się?
- Ta. Zapraszam
do środka, konie oddajcie stajennemu. – odparł Billy, po czym ryknął:
- EJ, MŁODY!
CHODŹ TU, ROBOTA JEST!
Zza karczmy
wyszedł młody chłopaczek i ukłoniwszy się nam, po kolei odebrał od nas wierzchowce.
Poklepałem mojego karego towarzysza w podziękowaniu za jego świetną robotę –
trochę żal było go oddawać, wierzchowiec był naprawdę wspaniały. Wyglądało na
to, że i nasza bardka była podobnego zdania o swoim zwierzęcym koledze – kątem
oka dostrzegłem, jak Mara pożegnalnie tuli się do konia, podsuwając mu do
schrupania marchewkę.
Oddawszy
wierzchowce stajennemu, weszliśmy do karczmy, zamieniając kilka słów z Billym
na temat ewentualnego dalszego wypożyczenia koni, po czym ruszyliśmy w stronę
Gildii, której ogromne zabudowania można było dostrzec z odległości dobrych
kilkuset jardów.
Przy głównym
wejściu czekał na nas Xsarvo, z miną jak zawsze naburmuszoną i wyrażającą
kompletną obojętność.
- Chodźmy. Miejmy
to już z głowy. – z tymi słowy barbarzyńca wyszedł przed naszą grupę, niejako
obejmując dowodzenie i wszedł do głównego holu, gdzie za potężnym biurkiem z
litego drewna siedział, jeśli wierzyć zdobieniom okraszającym jego szaty, jeden
z Mistrzów Gildii.
- Cóż Was
sprowadza w dniu dzisiejszym? – Mistrz otaksował nas wzrokiem.
- Wracamy z
przydzielonego nam zadania. Mała wioska nawiedzana przez nieumarłych. – ton
Xsarvo, mimo iż wyzuty z wszelkich emocji, dobitnie podawał wymagany przekaz nie
zostawiając miejsca na argumentację.
- Czy problem
udało się rozwiązać?
- Tak, udało, ale
nie bezstratnie. Straciliśmy kompana podczas tej misji.
- Imię?
- Mole.
Na to Mistrz
wyciągnął z biurka potężny zwój, czarem zawiesił go w powietrzu i jął go przewijać
z góry na dół, mrucząc pod nosem:
- Mole, Mole… A,
jest. Mole, pół-ork. Dobra, no to wykreślamy…
Mówiąc to, Mistrz
przeciągnął piórem po liście, a nazwisko Mole’a przecięte magiczną kreską
zamigotało i znikło. Zacisnąłem pięści – wiedziałem, że Gildia zrzesza całą
masę bohaterów, ale żeby poległego podwładnego traktować tylko jak głupi wpis
na liście podejściem „a, nie ma go, to cyk kreseczka i po sprawie”?!
Mistrz zwinął
zwój i ponownie odwrócił się do nas.
- No, to to mamy
załatwione. Macie dla mnie jeszcze coś?
- Tak. Na terenie
znaleźliśmy coś, o czym Gildia zdecydowanie powinna wiedzieć.
- Czyli co
konkretnie?
W tym momencie
nie wytrzymałem, podchodząc do biurka i nieco zbyt gwałtownie opierając na nim
pięści, o mały włos nie rozlewając zawartości kałamarza Mistrza.
- Czyli
cholernego nekromantę, który sterroryzował całą wioskę!
Mistrz popatrzył
na mnie wielkimi oczyma, po czym skwitował pod nosem:
- Rozumiem,
rozumiem… acz ja nie wiem, co to za czasy… kiedyś paladyni byli bardziej
kulturalni i mieli bardziej powściągliwy język… doprawdy, co za czasy… jednakże
mniemam, że został on… odpowiednio zatrzymany?
- Tak, został,
ale to nie wszystko, wiemy po co tam był. – Xsarvo, najwyraźniej
zniecierpliwiony uwagami Mistrza, postanowił dorzucić ostatni argument.
- Taaak?
- Dokładnie. Najprawdopodobniej
szukał tego. – z tymi słowy żółtooki położył na biurku miecz zabrany z
katakumb.
- Hmm… - Mistrz
dokładnie obejrzał ostrze, po czym wskazał na symbole wybite tuż przy
rękojeści. – Te symbole wskazują na powiązanie miecza ze stroną zła… jeśli
nekromanta faktycznie szukał tej broni, to na pewno nie w szlachetnym celu.
Będziecie musieli przyjrzeć się tej sprawie.
Spojrzeliśmy po
sobie. My?!
- No co się tak
patrzycie? Inne drużyny są zadysponowane do swoich zadań. Wy ruszyliście tę
sprawę, Wy ją dokończycie. – Mistrz uniósł brew widząc nasze skonfundowane
miny.
- Dobrze, wiemy,
że miecz musi mieć związek ze stroną zła. Ale czy jest możliwość znalezienia
czegoś więcej na ten temat? – Ragnar również zbliżył się do biurka.
- Ja Wam więcej
nie jestem w stanie powiedzieć. Idźcie do gildyjnej biblioteki, pewnie tam coś
znajdziecie. A teraz zmykajcie już. – Mistrz na pożegnanie zbył nas machnięciem
ręki, odwracając się do swoich papierów. Wzruszyłem ramionami, a Xsarvo zgarnął
miecz z biurka i żwawym krokiem podążył w kierunku biblioteki, co chwilę
później uczyniła i reszta z nas.
Biblioteka była
olbrzymia. Dosłownie. Całe rzędy opasłych tomów wskazywały, że ta sekcja nie
zajmowała jedynie jednego pomieszczenia, ale rozciągała się wręcz na całe
skrzydło budynku. Pokręciłem lekko głową. Obyśmy tylko nie utknęli wśród
książek na parę tygodni…
Szczęściem w
nieszczęściu, jedna z bibliotekarek przyszła nam z pomocą i wskazała rząd
siódmy jako odpowiednie miejsce do poszukiwania ksiąg o nekromancji i magicznym
orężu. Rozdzieliwszy się, jęliśmy przeglądać tom za tomem w poszukiwaniu
czegoś, co pomoże nam rozgryźć zagadkę.
Dziękować bogom,
nie było dane nam długo szukać.
- Mam, mam!
Znalazłem! – uszczęśliwiony głos Ragnara ściągnął na nas piorunujący wzrok
wszystkich znajdujących się w pobliżu bibliotekarek. Nie zważaliśmy na to
jednak. W try miga zebraliśmy się wokół naszego pól-elfiego kolegi, który
podekscytowany wskazywał na opis miecza i symbole łudząco podobne do tych na
ostrzu żółtookiego.
- Dobra Xsarvo…
dawaj tu ten miecz. – zakomenderowałem. Xsarvo bez mrugnięcia okiem położył
ostrze na pobliskim stole. Odcyfrowując symbole i porównując je z książką,
chybko dociekliśmy, iż miecz wykuty został przez rzemieślników stacjonujących w
Kruczej Twierdzy – miejsca, które Mara błyskawicznie skojarzyła z lokalizacją
oznaczoną na zdobycznej mapie wytarganej spośród tomów nekromanty. Z opasłego
tomu wynikało również, iż ostrze było własnością bohatera faktycznie skojarzonego
z siłami zła, który to ostatecznie poległ w wielkiej bitwie dobra ze złem. Książka
niewiele mówiła o tym, z którego ręki właściciel miecza dokonał swych dni,
jednak wniosek nasuwał się nam sam: pogromcą musiał być paladyn będący
bohaterem wioski, którą odwiedziliśmy.
- Wygląda na to,
że jakimś dziwnym zrządzeniem losu ciała zostały zamienione i bohater zła
spoczął w miejscu, w którym winien był być złożony paladyn, a ktoś zwiedział
się o zamianie. Albo nekromanta przybył po miecz, albo planował zrobić coś z
ciałem… - rudowłosa zmrużyła oczy, po czym odwróciła się do barbarzyńcy. –
Xsarvo, pamiętam, że kiedy wyczułeś magię w grobowcu, wyczuwałeś ją z wnętrza
sarkofagu… z miecza… - żółtooki pokiwał w milczeniu głową.
- Ten upiór,
który pojawił się po otwarciu… to musiało być zabezpieczenie, pułapka na
rabusia... – Ragnar sprawnie podsumował całość.
- A więc ustalone
– nie pozostawiłem wątpliwości, co winniśmy uczynić dalej – Następny przystanek
– Krucza Twierdza.
- To zadanie to
już nie zwykłe „chodzące trupy w małej wiosce” – burknął Xsarvo tonem „chyba
uderzyliście się w głowę” – Powinniśmy wykorzystać fakt przystanku we Wrotach i
zaopatrzyć się w lepszy sprzęt. To, co mamy aktualnie, może nam nie wystarczyć.
Wszyscy
aprobowaliśmy pomysł barbarzyńcy. Jakby nie patrzeć, kilka zgniłych łbów
stanowiło zasadniczą różnicę od zastępu gotowych na wszystko nekromantów. To
była zupełnie inna klasa adwersarzy i nasz sprzęt, choć w wyśmienitym stanie,
mógł nie stanowić najmniejszej przeszkody przed unicestwieniem naszej drużyny.
W tym momencie
Xsarvo i Ragnar jak jeden mąż potężnie ziewnęli, chwilę później ich przykładem
podążyła nasza bardka, choć w znacznie bardziej elegancki sposób zasłaniając
usta dłonią. Szybką decyzją postanowiliśmy najpierw odnowić siły w karczmie –
będąc w mieście, wypadało skorzystać z komfortu jaki dawało schronienie pod
dachem, nawet najbardziej miękka polana nie zastępowała łóżka z prawdziwego
zdarzenia.
Tedy więc nasze
kroki skierowaliśmy ku znajdującej się nieopodal karczmie „Elfi Śpiew” – nazwa
wskazywała, iż jest to lokal wyższej klasy. Kątem oka przyuważyłem, jak nasza
rudowłosa towarzyszka delikatnie zagryza zęby. Niespecjalnie byłem zdziwiony – jak
mógł czuć się bard niemogący zarobić w mieście choćby kilku drobniaków…
Elfi karczmarz otaksował
naszą grupkę wzrokiem, po czym w pierwszej kolejności zwrócił się do Xsarvo i
Ragnara:
- Dla panów?
Pokoje gościnne, czy wolicie może miejsca w głównej sali? Zostało jeszcze parę
miejsc przy samym kominku.
- Dla mnie główna
sala… - Xsarvo beznamiętnie rzucił na blat garść miedziaków i poszedł ułożyć
się przed kominkiem.
- Ja też
skorzystam z głównej sali. Proszę uprzejmie. – Ragnar w bardziej kulturalny
sposób zapłacił za pobyt i skierował się w stronę kominka. Karczmarz skierował
swój wzrok w moją stronę… a raczej moją i Mary.
- A dla państwa?
Pokój małżeński, ma się rozumieć?
Znaczenie tego,
co mówił (i sugerował) karczmarz, dotarło do mnie ułamki sekund po tym, jak ten
skończył mówić. Zamrugałem szybko oczami – pokój małżeński? Wspólny? W jednym
pokoju z Marą? Uniosłem brew w lekkim uśmiechu i spojrzałem na rudowłosą.
Dziewczyna nie mówiła ni słowa, jak gdyby głos uwiązł jej w gardle, ale
odwróciła wzrok, a jej twarz przyozdobił szkarłatny rumieniec zalewający całą
jej buzię – niewinnie uroczą w tymże momencie.
Odwróciłem głowę
do karczmarza i ujrzałem, że ten bez słowa wyciągnął już w naszą stronę klucz.
Na plecach czułem, jak wbija się w nas wzrok stojących w kolejce za nami, jak
gdyby chcieli powiedzieć „no na co czekacie? Bierzcie!”
- Jaki koszt? –
zapytałem spokojnym głosem.
- Pięć sztuk
złota, w cenie pościel, woda i wszelkie niezbędne komforty.
W tym momencie
Mara odzyskała głos i zrobiła krok do przodu, chcąc wziąć klucz.
- Nie płacę za
Ciebie… - wydusiła jakby przez zęby, sięgając do sakwy. Jak gdyby bała się, że
jej głos załamie się tak, jak w podziemiach.
Nie miałem
zamiaru pozwolić jej na to. Szybkim ruchem rozwiązałem swoją sakiewkę i
wyłożyłem całość opłaty na blat, posyłając jej nieco podsycony pewnością siebie
uśmiech.
- Oczywiście, że
nie. Za kogo mnie masz?
Mara nie
odpowiedziała, ponownie płonąc rumieńcem. Co prawda znałem tę reakcję, w
przeszłości doświadczałem jej parę razy, ale tym razem… czułem, że to coś
innego. I choć nie dawałem po sobie tego poznać, to w myślach nie ukrywałem…
schlebiało mi to, i to niezmiernie.
Szybko odebrałem
klucz od karczmarza i razem z dziewczyną skierowaliśmy swoje kroki ku schodom
na górę, gdzie mieściły się pokoje. Gdy przechodziliśmy obok wejścia do głównej
sali, mimowolnie spojrzałem na sylwetki naszych towarzyszy pod kominkiem.
Xsarvo zdążył ułożyć się już przy ogniu i smacznie zasnąć, Ragnar zaś siedział
ze zwieszoną głową, tępo patrząc się w języki skaczących w kominku płomieni.
- Poczekaj na
mnie chwilkę, zaraz wrócę. – z tymi słowy wręczyłem Marze klucz i skierowałem
swe kroki ku naszym towarzyszom. Spokojnie podszedłem, przykucnąłem przy naszym
pół-elfim towarzyszu i spokojnym gestem położyłem mu dłoń na ramieniu, tak aby
go nie wystraszyć. Łucznik odwrócił głowę w moją stronę.
- Myślisz o Mole’u,
prawda?... – to pytanie musiało paść. Widać było, że po całych tych przeżyciach
i podejściu Mistrza Gildii Ragnar nie był w najlepszym nastroju.
- Był mi jak
faktycznie brat, całe życie znaliśmy się i trzymaliśmy razem… nie mogę uwierzyć,
że tak to się skończyło… - pół-elf pokręcił głową.
- Wiem, że nie
zabrzmi to jak pocieszenie, ale doskonale Cię rozumiem. Sam w przeszłości
straciłem kamrata, i to w wyjątkowo paskudny sposób. Także wierz mi lub nie,
ale wiem, jak się czujesz i naprawdę współczuję Ci, że musisz przez to
przechodzić. – moje słowa może nie były najlepszą otuchą, acz najbardziej
zależało mi na tym, aby Ragnar wiedział, że mimo straty Mole’a nie zostaje sam.
- Dziękuję Ci.
Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. – Ragnar mimowolnie lekko się
uśmiechnął, po czym przeniósł wzrok na Marę. – Nasza koleżanka to bardka,
prawda?
- No tak… jakby
nie patrzeć, dawała występ u Elizabeth. I to całkiem zacny. Czemu pytasz?
- Zauważyłeś, jak
bardzo publika się nie bawi przy obecnej trupie? – w oku Ragnara
błysnęła wesoła iskra.
- Hmm… więc
myślisz, żeby…
- Właśnie. Myślę,
że…
- …że nasza
przyjaciółka będzie w stanie rozruszać salę! – obaj dokończyliśmy zdanie ze
śmiechem, po czym złapałem dłoń Ragnara w silny uścisk i podniosłem go. Zgodnie
skierowaliśmy się do karczmarza, ku przerażonej minie malującej się na twarzy
rudowłosej.
Karczmarz,
usłyszawszy nasze zapytanie, z początku się obruszył.
- Waćpanowie… to
jest lokal o wyższym standardzie. Jako taki, ma grupę zatrudnioną na
kontrakt. Żelazny kontrakt na wyłączność.
- „Na
wyłączność”? No dobrze, ale to oznacza, że lokal ma grupę na wyłączność, a nie
na odwrót. Pierwszy raz słyszę, żeby grupa miała na wyłączność dany lokal. – podrapałem
się po głowie, kątem oka widząc, jak buzia Mary nabiera coraz głębszego
odcienia karmazynu.
- Mówię, jak
jest, cni panowie. Jeśli chcecie, możecie spróbować rozmawiać z samymi bardami,
ale osobiście szczerze powątpiewam w owocność tych pertraktacji… - karczmarz
wskazał nam wejście na scenę. Ragnar mrugnął do mnie okiem, po czym obaj
skierowaliśmy się w stronę niewielkich schodków, nie bacząc na to, że Mara do
końca spłonęła rumieńcem w odcieniu soczystego buraczka i z hałasem wbiegła po
schodach na górę.
- Spokojnie, jak
się dogadamy to po nią pójdę. – Ragnar roześmiał się na moje słowa.
- Żeby tylko
udało Ci się ją tu sprowadzić, to będzie dobrze. Ale najpierw zobaczmy co mają
nam do powiedzenia muzykanci.
Duet elfów
właśnie skończył grać kawałek i zaczął ponownie stroić instrumenty. Szybkim
gestem zwróciłem ich uwagę i poprosiłem, aby na chwilę podeszli do nas.
- Cni panowie,
mamy dla Was pewną propozycję… - zacząłem, ale elf wpadł mi w słowo.
- Jakaż to
propozycja? Chętnie wysłucham, ale pamiętajcie panowie… nasz czas kosztuje.
- Co ma pan na
myśli? – zapytał Ragnar.
- Panowie, nasza
grupa ma podpisany żelazny kontrakt na wyłączność. Mamy płacone od
każdego zagranego kawałka. Im więcej zagramy, tym więcej dla nas.
- Panowie… a
jakbyście, w drodze wyjątku, pozwolili na jednorazowy występ komuś innemu?
- Komuś
innemu?! – obruszył się elf. – I stracić nasze zarobki z tytułu kontraktu?!
- Nasza koleżanka
jest bardką, i chcieliśmy dać jej szansę występu przed szerszą publicznością… -
Ragnar poskrobał się po uchu.
- Panowie,
powtórzę – mamy żelazny kontrakt. Udostępnienie sceny nie wchodzi w grę…
tu chodzi o nasze zarobki. Spróbujcie w innej karczmie o niższym standardzie,
tam na pewno dacie radę. – ton, w jakim elf wypowiedział słowa „o niższym standardzie”
był pełen pogardy i jednocześnie pychy, co nieco mnie zraziło. Nie poddałem się
jednak:
- Jesteśmy
skłonni oddać procent od tego, co dostanie nasza koleżanka. Rozwiązanie
korzystne dla obu stron – ona zarobi, wy nie stracicie… - zacząłem negocjować.
Nie wiem jak
długo trwały negocjacje, ale niestety elfi muzykanci pozostali nieugięci. W
pewnym momencie zaproponowaliśmy im nawet podział po sprawiedliwej połowie, ale
nawet i to ich nie przekonało. Ostatecznie machnęliśmy ręką i odeszliśmy od
sceny, Ragnar mamrocząc pod nosem o „przeklętych elfich kutwach grabiących karczmy,
ile się da”. Jako że za oknami zapanował kompletny mrok, pożegnaliśmy się z
łucznikiem, a ja skierowałem swoje kroki na górę.
Podchodząc do
drzwi, zapukałem delikatnie, nie chcąc wystraszyć mojej towarzyszki i zacząłem
ściągać z pleców miecz – jednak wygodniej było przyszykować się do spania bez
ostrza obijającego się o kręgosłup.
- Wejść – dobiegł
mnie delikatny głos zza drzwi. Pchnąłem je za klamkę, wchodząc do pokoju i
odwracając się, by je zamknąć.
- No niestety, z
elfami nie udało się doga… - w tym momencie odwróciłem się w stronę wnętrza
pokoju. Widok, który zastałem, sprawił, że głos ugrzązł mi w gardle, a
ściągnięty z pleców miecz wypadł mi z rąk i z potężnym brzękiem – prawdopodobnie
słyszalnym aż na dole – upadł na podłogę.
Nie było co się
dziwić – to, co zobaczyłem, wprawiło mnie w stan całkowitego oniemienia.
Oto Mara,
przebrana w prostą, jasną lnianą koszulę do spania, stała przy łóżku i
obserwowała mnie, rozpuściwszy swoje jasnorude włosy, które ognistą burzą
opadały aż do jej pasa. Jej twarz przyozdabiał delikatny rumieniec, nadając jej
uroczej postaci jeszcze więcej piękna i powodując, że nie mogłem wydusić z
siebie ni dźwięku – choć chciałem z całych sił powiedzieć cokolwiek, by sprawić
dziewczynie komplement, na który zdecydowanie zasługiwała.
Staliśmy tak
chwilę w bezruchu. Mara zaczęła przenosić wzrok to na mnie, to na leżący na
podłodze miecz, by po kilkunastu sekundach takiej „obserwacji” wydusić z
siebie:
- Coś Ci… spadło…
Ja również
zacząłem przerzucać spojrzenie między moim ostrzem a uroczą fizjonomią
dziewczyny, by w końcu zatrzymać się na tej drugiej i cały czas nie przerywając
kontaktu wzrokowego, sięgnąć po miecz i podnieść go z miejsca, w którym wylądował.
Przedłużona
„bitwa spojrzeń” musiała jednak chyba ruszyć Marę.
- Na co tak
patrzysz? – burknęła, zakładając ręce na piersi.
- Ciężko oderwać
od Ciebie wzrok… - tak, wiedziałem, że nie wysiliłem się na komplement. Ale cóż
miałem powiedzieć, skoro postać Mary działała na mnie w tamtym momencie tak
hipnotyzująco i faktycznie oczy do niej aż rwało?
Mara jednak nie wytrzymała
i parsknęła lekko.
- Serio? To są Twoje
zaloty? „Ciężko od Ciebie oderwać wzrok”? Widziałam, że paladyni się
staroświeccy, ale tak mój dziadek mógł się starać o rękę mojej babki… –
odparowała niezadowolona. Widziałem, że dziewczyna próbuje przejść do
defensywy, dlatego postanowiłem nie rozdrabniać się za mocno.
- Może i jest to
staroświeckie, ale w pełni zgodne z prawdą – odpowiedziałem, wytaczając
„ciężkie działa”. Nie chciałem w tym momencie prawić półsłówek, wolałem
bezpośrednią szczerość mojego stwierdzenia.
To chyba
zadziałało, bo dziewczyna nie odpaliła mi na moje stwierdzenie ni słowa,
zamiast tego czerwieniąc się po same czubki uszu. Uśmiechnąłem się w duchu –
wyglądało to bardzo „wedle starej szkoły”, ale tak jak wcześniej, rumieniec
bardki mocno mi schlebiał. I jeśli wierzyć jej reakcjom, chyba moja osoba też
nie pozostawała jej obojętna…
Mara odwróciła
się tyłem i wskazała mi „moją” część łóżka.
- Trzymaj się
swojej połowy. – z tymi słowy usiadła po „swojej” stronie, rozczesując palcami
włosy.
- Tak, tak, nie
przejmuj się… - ciężko usiadłem na „mojej” połówce, po czym podniosłem wzrok do
góry, wbijając go w drzwi. Implikacja słów dziewczyny dotarła do mnie po
dłuższej chwili, a ja poczułem, jak i mnie zaczynają palić uszy.
- Tam jest woda.
– mruknęła rudowłosa, sadowiąc się pod kołdrą i przykrywając się praktycznie
pod głowę, najwyraźniej próbując dać mi odrobinę przestrzeni do umycia się.
Wstałem z łóżka i spojrzałem na nią.
- Przy mnie nic
Ci się nie stanie. Obiecuję. – powiedziałem cicho, po czym podszedłem do misy,
wlałem w nią porcję wciąż ciepłej wody i zmyłem z siebie pot, krew i znój drogi
z ostatnich paru dni. Po szybkim przebraniu we własne ubranie, które
wykorzystywałem do spania w karczmach, ułożyłem się do snu, uprzednio dla
bezpieczności ustawiając w głowach łóżka pochwę z mieczem – tak, aby w razie
wyższej konieczności był on dosłownie na wyciągnięcie ręki. Niewiele później
kraina snów porwała mnie w swe objęcia.
Promienie
wschodzącego słońca wpadającego przez niezasłonięte okno raziły mnie w oczy,
wytrącając z krainy snów i przywracając do rzeczywistości. Łóżko było ciepłe i
wygodne, pozwalając zrelaksować się mimo wczesnej pobudki, jednak do mojej
świadomości niczym przez mgłę przebijało się dziwne uczucie niedużego ciężaru
jak i ciepła, które zdecydowanie nie było moim własnym. Zamrugałem parę razy
powiekami, spędzając z nich resztkę snu i spokojnie rozglądając się po pokoju.
Tego, co zastałem, nie spodziewałem się w najśmielszych myślach – Mara z
uśmiechem na twarzy leżała wtulona we mnie niczym w najbardziej puchatą i
miękką poduszkę trzymając głowę na mojej piersi, jej jasnorude włosy rozrzucone
wokół niczym ognista poświata. Do tego, niczym nieświadomie, moja ręka owinęła
się wokół jej talii, przyciągając ją jeszcze bardziej. Uśmiechnąłem się lekko -
dziewczyna wyglądała tak słodko i niewinnie, że nie miałem najmniejszej ochoty,
by wybudzać ją z tego błogiego stanu rzeczy.
W tymże momencie
chyba przewrotność bogów sprawiła, że me ciało i umysł postanowiły zadziałać
wbrew mej woli. W ostatniej chwili zdusiłem krótki śmiech usiłujący się wyrwać
mi z ust. To wystarczyło, by oddech załamał się w mocniejszym podmuchu, a ciało
zatrzęsło wyraźnie, niczym tłukący się po koleinach wóz kupiecki. Jak na alarm
Mara, wciąż uśmiechnięta, podniosła lekko głowę, mrużąc oczy i napotykając moje
spojrzenie.
Otrzeźwienie
przyszło sekundę później. Dziewczyna z piskiem odskoczyła ode mnie, prawie
spadając z łóżka i odwracając się do mnie plecami. Widziałem jednak, że czubki
jej uszu zaczynają w uroczy sposób kontrastować z kolorem jej włosów.
- „Trzymaj się
swojej połowy”, co? – zapytałem z nieukrywanym zadowoleniem w głosie.
- Zamknij się… -
Mara podniosła się z posłania i usiadła na łóżku. Również wstałem i podszedłem
do swojej zbroi, postanawiając ją uszykować do wrzucenia na siebie.
- Niemniej…
żałujesz tego jak nas zastałaś? – odwróciłem się do niej. Nie wiem skąd to pytanie
przyszło, ale po prostu musiałem je zadać.
- Niemniej… nie…
a Ty? – padła odpowiedź.
- Jakżebym mógł?
– uśmiechnąłem się. Mara również posłała mi niezręczny uśmiech.
Gdy zeszliśmy na
dół, Xsarvo i Ragnar kończyli właśnie zajadać się śniadaniem składającym się z
kolacyjnych pozostałości, wciąż niemniej smacznych w ich mniemaniu, i zapitych
niebiańsko smakującym elfickim alkoholem – na co potwierdziłem z uśmiechem, iż
ten należy do czołówki znakomitości napitków w regionie. Ich dwuznaczne
uśmiechy postanowiłem zbyć uprzejmym milczeniem, jednak bardka na ten widok
ponownie spłonęła czerwienią.
Opuściwszy
karczmę, postanowiliśmy ruszyć na wrotowe bazary w poszukiwaniu niezbędnego nam
wyposażenia. Xsarvo w mig znalazł nowy fragment skóry, który uwiązał na podobieństwo
pochwy, by sprawnie zawiesić w nim swój wielki miecz, po czym wraz z Marą
błyskawicznie wyposażyli się w zapasy eliksirów leczniczych – w tym drugim
wypadku barbarzyńca przed zakupem dodatkowego pierścienia ochronnego wrócił do
nas, z całkowicie neutralną miną prosząc o użyczenie paru sztuk złota. Zarówno Ragnar,
jak i rudowłosa bez słowa wyciągnęli potrzebną sumę, na co na twarz przywołałem
lekki uśmiech.
O bogowie, nie
przewidziałem, że za chwilę sam będę w podobnej sytuacji. Gdy odwiedziłem
kuźnię celem zakupu nowego miecza, jako że mój obecny po inspekcji w dziennym
świetle ujawnił zaczątki znacznego zużycia, kowal rzucił taką cenę, że z
zakłopotaną miną i drapiąc się po głowie musiałem zadać moim towarzyszom to
samo pytanie, co Xsarvo parę minut wcześniej.
Ragnar bez słowa
wręczył mi cztery sztuki złota, zaś Mara z uśmiechem podała mi kolejne cztery.
- Oddasz mi z
procentem po następnym zleceniu. – dziewczyna uśmiechnęła się szelmowsko.
Po zakupie miecza
wróciłem się jeszcze na chwilę na stoisko z eliksirami, gdzie sprzedawca
zachwalał fiolki najróżniejszych płynów.
- A dla
szlachetnego pana? Eliksiry, napoje wzmacniające, a może jakaś rozkosz dla
podniebienia? – zapytał wesoło. – Wyczuwam, że ma pan niepośledni gust i na
pewno nie pogardzi tą oto flaszeczką znakomitego wyrobu. Niech mi pan wierzy, pierwszorzędne
warzenie krasnoludów z wybrzeża. Na ich własnym spirytusie!
Te słowa
zdecydowanie mnie zainteresowały. Za zgodą sprzedawcy odkorkowałem flaszkę i
powąchałem – zapach był iście zachęcający, a i zaiste mogłem wyczuć w nim nuty
charakterystyczne dla krasnoludzkiego wyrobu.
- Więc mówisz,
cny panie, iż flaszeczka ta jest na krasnoludzkim spirytusie?
- Nie inaczej,
szlachetny panie. Półroczna warka wedle tradycyjnej receptury!
- Biorę.
Zdecydowanie biorę, o takie rarytasy ciężko w karczmach!
- Dla miłego pana
specjalna zniżka za dobrą decyzję i znakomity gust! Tylko cztery miedziaki!
Odebrawszy swój
zakup, wróciłem do reszty drużyny, uśmiechem kwitując kręcącą głową Marę i
delikatnie pukającego się w czoło Ragnara.
- Dobrze, moi
drodzy, daleko mamy do Kruczej Twierdzy? – zapytałem dziarsko.
Xsarvo wyciągnął
naszą zdobyczną mapę i porównał ze swoimi zapiskami.
- Jeśli będziemy
iść pieszo, to dziesięć dni. Twierdza powinna znajdować się kawałek za górniczą
wioską Hope.
- Dziesięć dni
powiadasz?... Dobra, no to chodźcie za mną. – zakomenderowałem i poprowadziłem
drużynę ze sobą.
Jakież było ich
zaskoczenie, gdy wróciliśmy do karczmy U Billy’ego. Niewiele myśląc,
przekroczyłem próg lokalu, zastając karczmarza siedzącego na wysokim stołku za
kontuarem.
- Witajcie, cny
karczmarzu. Przychodzę z interesem.
- O, to ponownie
Wy. Co mogę dla Was zrobić tym razem? – karczmarz uśmiechnął się na nasz widok.
- Czy masz może
jeszcze konie, które zostawiliśmy u Ciebie?
- Konie od Ellie?
Pewnie, cały czas są w mojej stajni. Wracać miały dopiero jutro.
- Jesteśmy
zainteresowani ich dalszym wykorzystaniem. – z tyłu usłyszałem cichy pisk,
zdecydowanie należący do naszej rudowłosej towarzyszki.
- Dalszym? No, to
nie będzie Was kosztować zbyt mało… konie były oporządzone, zadbane, poza tym
współpracuję z Ellie od lat. Ktoś musi pojechać do niej z wiadomością, że
zabraliście je dalej… dziesięć sztuk złota.
- Elizabeth
przecież wie, że to my je wzięliśmy, poza tym u Ciebie były tylko jedną noc.
Dziesięć to trochę dużo jak za wynajem, nie sądzisz? – nie dawałem za wygraną.
- Za wynajem?
Człowieku, z konia spadłeś? To już nie byłby wynajem! Mówimy o sprzedaży!
– Billy zaakcentował ostatnie słowa, wyraźnie dając do zrozumienia, że źle go
odebrałem.
- No to na ile
możemy się dogadać? Nie ukrywam, że dziesięć to nadal dość duża cena. –
otaksowałem karczmarza wzrokiem, po czym wbiłem moje spojrzenie prosto w jego
oczy. Siłowaliśmy się tak dobrych kilka chwil.
W końcu karczmarz
musiał skapitulować.
- Dobra, no…
siedem sztuk złota, tyle mogę zejść. Niżej nie da rady. – powiedział słabym
głosem, drapiąc się po głowie.
- Siedem? A może
jednak coś jeszcze ponegocjujemy? – spytałem zawadiacko, ponownie wbijając
wzrok w karczmarza, ale ten uciekł wzrokiem, najwyraźniej nie mając ochoty na
kolejne siłowanie się. Do tego Mara podbiegła do mnie i zaczęła mnie odciągać.
- Randal, daj już
spokój! Siedem sztuk złota za cztery konie! To naprawdę dobra cena!
- Ma rację, za
takie konie… - Xsarvo pokiwał głową.
Billy zeskoczył
ze stołka i poprowadził nas do stajni, gdzie czekały – już nasze – cztery
wierzchowce.
- Tak jak
powiedziałem, są wasze. – rzucił, otwierając boksy.
- Dziękujemy, cny
panie. Przekaż Elizabeth nasze pozdrowienia. – odparłem z uśmiechem, głaszcząc
mojego karego towarzysza po pysku.
- Nie omieszkam,
na pewno. – z krótkim ukłonem karczmarz wyszedł ze stajni, uprzednio nakazując
stajennemu chłopaczkowi przygotować wierzchowce do drogi.
Cichy pisk z
lewej strony sprawił, że odwróciłem głowę. Mara ponownie tuliła się do małego,
gniadego konika, tak jak poprzednio, ignorując znaczący uśmiech Ragnara
oporządzającego swojego wierzchowca. Ponownie mój wzrok napotkał spojrzenie
dziewczyny, ale ta tym razem posłała mi wdzięczny uśmiech, jak gdyby chciała
podziękować, że dane jest jej ponowne spotkanie z tym zwierzakiem.
Aktualnie cała
nasza czwórka siedzi przy trzaskającym wesoło ogniu. Xsarvo nadal zbywa nas
milczeniem lub mrukliwymi odpowiedziami półgębkiem, ale Ragnar za to nie stroni
od wesołego dokazywania w moją stronę. Mara z kolei gra kolejne melodie na
prośbę Ragnara, który w ten sposób stara się zbyć prośby dziewczyny o sparing,
którymi ta go zasypuje od czasu, gdy pół-elf pierwszy raz sięgnął po swe ostrze
miast łuku. Iście spokojna i magiczna wizja. W takich chwilach, mimo że
początkowo miało być, jak było, to cieszę się, że jednak nasza „drużyna na
moment” została w ten sposób zebrana. I że w ten sposób zadzierzgnęły się nam
te więzi, które aktualnie mamy.
I mam nadzieję, że
tak pozostanie, a jeśli już, to że będzie tylko lepiej. I magiczniej. I że nic
niebezpiecznego nie stanie na drodze tych więzi, które w końcu udało się nam
zbudować.


