niedziela, 6 czerwca 2021

Mara III

 Ostatnią rzeczą, jaką pomyślałabym o Xsarvo, byłoby, że będzie uciekać, kiedy tylko zrobi się trudno. Do wszystkich walk, które odbyliśmy ruszał pierwszy, bez strachu czy wahania, kiedy rozmawialiśmy, zawsze był pewny swego. Tymczasem teraz uciekał.

Patrzyłam jak wychodzi na przód grupy trzymając się najdalej jak tylko się dało. Próbowałam go gonić, cały czas z niepokojem zerkając na Randala, niosłam jedyne źródło światła dla naszej dwójki, jak mogłabym pozostawić go samego, nawet jeśli część mnie chciała gonić Xsarvo i zmusić go do rozmowy.

Wróciliśmy do komnaty z sarkofagiem i skierowaliśmy się prosto do klapy. Pomieszczenia było naprawdę małe, więc zdecydowaliśmy się, że pierwszy zejdzie Xsarvo, później ja ze źródłem  światła z za mną reszta. Kiedy jednak otwarliśmy pokrywę, jakaś rżąca maź wyskoczyła w naszym kierunku. Ledwo udało nam się odskoczyć na bok. Widziałam jak na rąbku mojego płaszcza rozpryskuje się kilka kropel, niemal natychmiast wyżerając w nim przypalone na brzegach dziury.

– Było blisko – mruknęłam i zerknęłam w ziejącą mrokiem dziurę. – Więc? Schodzimy?

Po walce z gigantycznym pająkiem i widmem, kilka szkieletów, które stanęły nam na drodze było błahostką. Problem napotkaliśmy dopiero za dużymi dębowymi drzwiami, którym niekoniecznie spodobał się pomysł wyważenia przez Randala. Może już wtedy powinniśmy zacząć być ostrożniejsi. Jeśli nie, zabezpieczone pułapką, puste pomieszczenie, powinno nam dać do myślenia.

 Było już jednak za późno. Kiedy tylko weszliśmy do środka, drzwi, na których wcześniej była pułapka zatrzasnęły się za nami, a na środku pomieszczenia pojawiła się kolejna zjawa. Pewni siebie, po ostatnim taki starciu, otoczyliśmy ją z wszystkich stron. I nagle, zupełnie jakby wraz z pojawieniem się zjawy coś odebrało nam całą pewność siebie… Ciosy nie trafiały a wręcz raniły nas samych. Randal zranił się w stopę, Ragnar i Mole o mały włos nie pozabijali się nawzajem.

W pewnym momencie, kiedy miałam już ochotę krzyczeć z frustracji lub śmiać się do rozpuku z całego tego cyrku zjawa spojrzała wprost na mnie. Śmiech zamarł mi na ustach, a kiedy chwilę później cios zwalił mnie z nóg, aż osunęłam się po ścianie, jęknęłam cicho. Chwilę później był przy mnie Randal kładąc dłonie na moich ramionach.



– Sama potrafię o siebie zadbać – burknęłam na wpół przytomnie.

– Tak, tak, wszyscy o tym wiemy – zbył mnie. Jego zaklęcie pomogło na tyle, bym mogła się podnieść i wrócić do walki. Kątem oka widziałam jak wkurzony Xsarvo atakuje zjawę. Nie chcąc by uważali mnie za słabą, wyplątałam się z rąk wspierającego mnie Randala i ruszyłam do przodu łapiąc za rapier. Moja irytacja widać dodała mi więcej sił niż przypuszczałam, bo po moim ciosie stwór rozwiał się i zniknął. Teraz pozostało nam jedynie sprawdzić, dokąd prowadzi drabina znajdująca się na drugim końcu pomieszczenia.

Kiedy wszyscy przeszliśmy przez kolejną drewnianą klapę powitał nas widok małego, drewnianego pokoju, który ewidentnie musiał być jakimś rodzajem schowka. Wewnątrz znajdowała się taczka, worki z ziemią, jakieś skrzynie a nawet pojedyncza beczka.

W mojej głowie niemal od razu zaświtała myśl, że musimy być w domu grabarza. Spojrzałam po reszcie drużyny. Widziałam jak Randal zaciska zęby, a Xsarvo kiwa mi głową, jakby chciał dać mi znać, że on również myśli o tym samym. Następnie podniósł palec do ust, nakazując nam ciszę i ostrożnie wyszedł przez drzwi, kierując się w stronę kominka i stojącej przed nim postaci.

– A więc udało wam się wyjść… – Grabarz nawet nie odwrócił się w naszą stronę, wciąż wpatrywał się w płomienie, jakby był z nich wstanie wyczytać każdy nasz ruch.

– A więc… chodzące trupy na cmentarzu… to wszystko twoja sprawka. – Widziałam jak Xsarvo poprawia chwyt na mieczu. Ostrożnie wysunęłam się przez drzwi. W mojej głowie kotłowało się tysiąc równych pytań. Dlaczego? Co zyskał na terroryzowaniu wieśniaków, na zaginięciu tych wszystkich nieszczęśników, którzy prawdopodobnie zostali rozszarpani na strzępy?

Chwilę później nie byłam już w stanie myśleć o niczym innym niż tym, co pojawiło się przed nami. Coś, co przypominało człowieka, lecz nim nie było. Czarne szaty zakrywały większość ciała, ale kaptur zsunął się z głowy, ukazując poznaczoną bliznami i zmarszczkami czerwoną skórę, twarz o mocnych, kwadratowych rysach  i te czarne, pełne nienawiści oczy bez białek, tęczówek czy źrenic. Z tyłu głowy wyrastały dwa kręte rogi, a pomiędzy nimi spływały zaplecione w pojedyncze, małe warkocze, smoliście czarne włosy. Mogłabym przysiąc, że gdzieś na skraju szaty dostrzegłam miotającą się końcówkę, czerwonego ogona.

Diabelstwo.

Xsarvo nie czekał już na jakąkolwiek odpowiedź, czy komentarz. Po prostu rzucił się do przodu atakując nekromantę. Po chwili zawahania reszta z nas również do niego dołączyła. Xsarvo, Rangnar, Randal i ja, otoczyliśmy diabelstwo ze wszystkich storn, nie dając mu szansy ucieczki i możliwości, by przewidzieć, skąd nadejdzie atak.

Wszyscy byliśmy tak pewni siebie. Wszyscy byliśmy tak głupi…

Od samego początku powinniśmy wiedzieć, że coś jest nie tak. Powinniśmy byli zauważyć… Ja powinnam była zauważyć. Nekromanta był zbyt pewny siebie jak na sytuację, w której się znalazł. Otaczaliśmy go ze wszystkich stron, powinniśmy mieć przewagę, a mimo to nasze ciosy nie mogły go dosięgnąć. Zawsze coś było nie tak, a on wciąż się uśmiechał. Zupełnie jakby wiedział, że już wygrał.

Kiedy w końcu udało nam się zrobić cokolwiek, co nie było tylko bezsensownym wymachiwaniem bronią, byliśmy tak pochłoniecie dumą, że nawet nie zwróciliśmy uwagi, na to, jak nekromanta skupia się na Molu… Molu, który przecież trzymał się z tyłu i w obecnej syutacji stwarzał dal niego niezbyt wielkie zagrożenie w porównaniu na przykład do zirytowanego Xsarvo, Randala czy Ragnara, który sięgnął po rapier.

Wymienialiśmy głupie, bezsensowne docinki i prześmiewcze uwagi, nie mając pojęcia o tragedii, jaka zaraz się wydarzy. I wtedy Diabelstwo po raz ostatni zwróciło się w stronę Mola, a ten zachwiał się i opadł do tyłu. Widziałam zaskoczenie na jego twarzy, chwilę zdezorientowania, a później usłyszałam głuchy huk ciała opadającego za ziemię. Z całych sił starałam się nie myśleć, co to może oznaczać, starałam się nie patrzeć w tamtym kierunku, nie panikować, nie krzyczeć…

Zupełnie jakby nagle wstąpiła w nas jakaś niesamowita siła, nasze trafienia nabrały jeszcze więcej siły. Widziałam wściekłość buzującą w oczach Xsarvo, widziałam jak Randal ledwo sam na sobą panuje, widziałam żal Ragnara…

Nekromanta chyba nie spodziewał się takiego obrotu spraw bo w końcu, kiedy wydawał z siebie ostatnie tchnienie strach odbijał się na jego twarzy. Ragnar przebił serce drania, ale nie potrafiłam czuć ulgi… nie potrafiłam być dumna. Nie kiedy zobaczyłam ciało Mola, zimne, martwe, puste…

Znowu ktoś zginął przez moją głupotę. Znów nie mogłam uratować innej osoby.

Zataczając się dotarłam pod ścianę i osunęłam się na ziemię. Ledwo zdałam sobie sprawę, że Xsarvo po raz ostatni wbija swój miecz w ciało trupa i warczy coś cicho przez zęby. Randal był tuż obok mnie dość blisko bym poczuła jego obecność, ale nie na tyle, by się narzucać.

– Wszystko w porządku? – zapytał. To brzmiało tak absurdalnie, jak miało być w porządku,  jak cokolwiek mogłoby być dobrze? Pokręciłam głową, a kiedy łzy wezbrały mi w oczach po prostu rzuciłam się w jego stronę i objęłam go ramionami, by ukryć własną słabość. Płakałam jak małe dziecko, tulona przez niego bez słowa. Przez szum krwi w uszach i czkanie nie zauważyłam nawet, kiedy Ragnar i Xsarvo odeszli na bok, by przeszukać pokój. Dopiero gdy uniosłam głowę i nie dostrzegłam ich nigdzie w pobliżu strach, który odczułam, zmusił mnie do wstania i poszukania ich.

Oboje przetrząsali sypialnię znajdującą się zaraz naprzeciwko schowka, do którego trafiliśmy z podziemi. Kiedy weszłam, Xsarvo akurat wyciągał ze skrzyni zdjęcie. Zdjęcie na którym od razu rozpoznałam grabarza i chłopaka, na ramieniu którego położył dłoń.

– To… to jest ten sam chłopak, którego znaleźliśmy w katakumbach. Ten, którego zabił pająk. – Mój głos wciąż był drżący i chrapliwy od płaczu, ale reszta nie skomentowała tego w żaden sposób. W sypialni nie było nic więcej, za to na biurku tuż obok drzwi odnaleźliśmy stosy książek dotyczących nekromancji i mapę z zaznaczonym miejscem podpisanym jako Krucza Twierdza.

– Ja… myślę, że powinniśmy zrobić coś z tymi książkami – wskazałam na stosik. – Nie chcemy żeby za kilka tygodni pojawił się tutaj kolejny nekromanta…

– Proponuję je spalić. – Randal patrzył na tomy z takim obrzydzeniem i grozą, jakby miały mu odgryźć głowę. Posłałam mu nieśmiały uśmiech i wskazałam skinięciem głowy na stosik. Chwilę później wszystkie książki płonęły już w kominku.

Kiedy wreszcie przeszliśmy do pomieszczenia, w którym znaleźliśmy się zaraz po wyjściu z podziemi, czekała nas kolejna tragiczna niespodzianka. Stojąc z tyłu ledwo mogłam dostrzec, co znajdowało się w ustawionych przyklapie skrzyniach, ale nawet trzy stojące przede mną osoby nie były w stanie zablokować fetoru rozkładających się ciał. Upływ czasu ledwo pozwolił na zidentyfikowanie trupów. Grabarz i jego żona, zamordowani i wrzuceni do drewnianych skrzyń, przykryci niewielką warstewką ziemi.

Ledwo powstrzymałam odruch wymiotny i skierowałam się do drzwi wyjściowych po drodze podpierając się ściany. Nie zwróciłam nawet uwagi, kiedy Randal zaprotestował, że musimy pochować Mole’a. Powlokłam się za zirytowanym Xsarvo i, gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, oparłam o drewniany, wyszczerbiony płot.

Kiedy Ragnar i Randal wrócili z ciałem Mole’a jedyne co mogłam zrobić, to pustym wzrokiem gapić się, jak je grzebią. Słońce świeciło, było tak cicho i spokojnie, zupełnie jakby żadna z tych tragedii się nie stała. Jakby nikt nie zginął…

Droga do wójta minęła nam w ciszy. Nikt nie był skory do rozmowy, a gdyby w jakiś sposób można było zamienić uczucia w obraz, nad głową każdego z nas unosiły by się grube, ciemne burzowe chmury. Zresztą rozmowa z wójtem również nie należała do najłatwiejszych, fakt, że strata Mole’a zupełnie go nie obeszła, ba nie posilił się nawet na słowo współczucia. Reszta drużyny – zwłaszcza Randal – była niemal o krok od zamordowania starucha. Przez chwilę myślałam nawet, że w końcu nie wytrzymają i  czeka nas wydalenie z Gildii.

Z grymasem na twarzy patrzyłam jak dzielimy się zapłatą, ale nie zaprotestowałam. Kilka sztuka złota w te czy we w te mogło być wyborem pomiędzy jedzeniem i dachem nad głową, a głodowaniem i nocowaniem na ulicy.

Nim wyszłam, odwróciłam się jeszcze w progu.

– W podziemiach… leży ciało chłopaka, syna grabarza, zabierzcie go stamtąd i pochowajcie z rodzicami… Nie zasłużył, żeby zgnić w zapomnieniu.

Po tym jak otrzymałam potwierdzenie, że ktoś zajmie się wszystkim co pozostawiliśmy w katakumbach, włącznie z truchłem pająka, wyszłam i dogoniłam resztę towarzyszy. Niemal jednogłośnie zadecydowaliśmy, że nie chcemy pozostawać w wiosce i ruszamy wprost do Wrót Baldura, by zameldować Gildii obecność nekromanty. Karczmarka Ella była na tyle miła, by wypożyczyć nam konie, które skróciłyby czas podróży.

Niemal natychmiast zakochałam się w małym, brązowym koniku, wielkością niemal podobnemu do kucyka. Odebrałam lejce i wtuliłam twarz w szyję zwierzęcia, gładząc go po pysku. Chwilę później poczułam na sobie palący wzrok, a kiedy zerknęłam znad rozczochranej grzywy, napotkałam delikatnie uśmiechającego się Randala. Poczułam jak gorąco wypływa na moje policzki i ponownie schowałam się za koniem.

Podróżujemy już cały dzień i zatrzymaliśmy się na niewielkiej polanie by rozbić obóz na noc. Wszyscy są tak markotni, że nikt nie kwapi się do rozmowy, a wszelkie interakcje ograniczają się do prostych „przyniosę drewno”, „zajmę się jedzeniem”, „zadbam o konie”. Wszystko, byle nie rozmawiać o tym, co zostawiliśmy za sobą.

Obawiam się tego, co czeka nas Gildii, z jednej strony rosnące napięcie podsyca chęć pójścia własną ścieżką, z drugiej na myśl o rozstaniu coś we mnie ściska się z żalem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz