środa, 25 sierpnia 2021

Dziennik Randala – część V

Zbrojownia. Pełno broni, pancerzy i wszelakiego dobra zbrojnego. Niecodzienne miejsce na przerwę. Niemniej, każdemu z nas jest ona potrzebna, choć na chwilę. Po takiej ilości fechtunku…

Cofnąć się jednak należy do momentu, gdy cała nasza czwórka dotarła na obrzeża górniczej wioski Hope… a raczej czegoś, co wydało się resztkami wioski. Jedna pusta ulica, kilkanaście zabudowań pozabijanych na wskroś deskami i niewielka, zdewastowana zębem czasu i najpewniej kilkoma awanturniczymi pięściami karczma, której chyba od zarania dziejów nie odwiedziła żadna dusza…

- Cicho tutaj… - mruknęła nasza bardka, wtulając się w grzywę swego gniadego zwierzaka.

- Nie sądzę, żebyśmy mieli tutaj czego szukać. Powinniśmy iść dalej. – Ragnar skwitował krótko zastany widok.

W tymże momencie z drzwi karczmy wyszedł – a raczej wytoczył się – najprawdopodobniej jeden ze stałych bywalców karczmy, jeśli wierzyć jego niezgrabnym ruchom i mocno zaczerwienionej facjacie. Nie szczędząc ni chwili na formalności, jegomość ów potknął się o własne nogi, lądując w błotnej kałuży tarasującej wejście na schodki karczmy.

Nie wahając się ni momentu, zeskoczyłem z mojego wierzchowca i podbiegłem do nieszczęśnika tak szybko, jak pozwoliła mi moja zbroja, podnosząc go z błota i potrząsając nim, próbując przywrócić go do świata tomnych.

- Hej, wszystko w porządku? – zapytałem, jednak odpowiedzi – poza niezrozumiałym bełkotem – nie otrzymałem.

- Zostaw go Randal i ruszajmy dalej! – zirytowany ton Xsarvo dobitnie uświadomił mnie, że nasz wężowy towarzysz niespecjalnie przejmuje się tym, co działo się przed jego oczami.

Wzdychając pod nosem na manierę naszego żółtookiego, złapałem jegomościa pod ręce i zaciągnąłem go z powrotem pod karczmę, opierając go o poręcz w pozycji względnie siedzącej. W tym samym momencie z drzwi karczmy wychynął wysoki, starszy człowiek z włosami zaczesanymi do tyłu i solidną brodą i spojrzawszy na naszą czwórkę, oparł się o futrynę zakładając ręce na piersi.

- Och, a więc podnieśliście tego pijaka… - rzucił nieprzyjemnym tonem, mrucząc pod nosem „nie dość że nie płaci, to jeszcze go zbierają…”, dodając po chwili: - Nowi jesteście, co nie? Co Was sprowadza do tej zapomnianej przez bogów wiochy?

Cała czwórka spojrzała po sobie, czując niezręczność chwili. Chcąc nie chcąc, trzeba było powiedzieć…

- Podróżujemy na Umarłe Pustkowia, do Kruczej Twierdzy. – rudowłosa postanowiła przełamać gęstą atmosferę. Karczmarz jednak popatrzył tylko po niej i machnął ręką.

- Krucza Twierdza? Pierwsze słyszę… jesteście pewni, że jedziecie w dobrą stronę? Tu nikt nie słyszał o takim miejscu.

Miny Mary i Xsarvo wyrażały całe multum emocji. Wedle mapy Twierdza znajdowała się stosunkowo niedaleko Hope, więc powinna być wręcz znakomicie widoczna z terenu miasta. Jak to możliwe, że nikt o niej nie wiedział? Czyżby Twierdzę miały chronić jakieś zaklęcia ukrywające ją przed światem? A może po prostu tutejsi wyjątkowo nie wtykali nosa w nieswoje sprawy?

- Od dawna nie było tutaj podróżnych. Nie odkąd te cholerne hobgobliny zadomowiły się w kopalni. Przepłoszyły ludzi z pracy… Ci, którzy mogli, wynieśli się stąd w poszukiwaniu lepszego życia. Ci, co nie mogli, utknęli w tej ruinie i ledwo wiążą koniec z końcem.

Kątem oka zauważyłem, jak wzrok naszej bardki przenosi się na ubzdryngolonego w trzy zady jegomościa, którego ulokowałem pod schodami, po czym napotyka moje spojrzenie. Rozejrzałem się szybko wokoło placu, patrząc na zrujnowane domostwa... A gdyby tak może…

- A gdybyśmy… zajęli się problemem? – zapytałem, odwracając się ku karczmarzowi i zerkając na moich towarzyszy. Na delikatnie uśmiechającą się Marę, kiwającego zgodnie głową Ragnara i zaciskającego na uprzęży pięści Xsarvo. Ich lica wyrażały jedno: „idziemy do kopalni, skopiemy te hobgobliny”.

Karczmarz widząc naszą determinację pokręcił jednak głową.

- Róbcie co chcecie, ale na zapłatę nie liczcie. Ludzie tutaj nie mają co włożyć do garów, a co dopiero opłacać bohaterów…

- Spokojnie, rozwalenie kilku łbów będzie wystarczającą zapłatą… - Xsarvo bezpardonowo przerwał słowotok karczmarza. Trwaliśmy tak chwilę, dopóki ciszy nie przerwał głośny wdech Mary. Spojrzałem na naszą towarzyszkę – jej przestraszona mina i wzrok skaczący między drogą wiodącą od miasta a grzbietem jej gniadoszka zdecydowanie wskazywały, iż boi się ona o losy naszych wierzchowców, które były, bądź co bądź, końmi podróżnymi, nie zaś bojowymi szkolonymi na ciężkie przeprawy. Zresztą nie z myślą o walce wzięliśmy je od Billy’ego…

- Czy możemy jednak zostawić tutaj konie? Lepiej, żeby nie kręciły się w pobliżu kopalni. – zmartwiony ton Mary wyrwał mnie z przemyśleń. Patrząc na karczmarza, zauważyłem krótki błysk w jego oku i spojrzenie wędrujące po naszych pasach – ewidentnie staruszek szukał, czy nasze sakiewki są przytroczone na wierzchu. Ich nieduża zawartość (i wynikająca z tego znikoma pękatość kalet) musiała jednak ukrócić jego butę…

- Nie za darmo. – mruknął w końcu staruszek, widocznie niezadowolony z mizernego skutku jego „przeszukania”. Zmrużyłem oczy – rozumiałem, że ludzie żyli tu biednie, ale to, że jesteśmy bohaterami miało od razu oznaczać że podróżujemy z trzosami napchanymi do pęknięcia szwów złotem?!

- Ile? – Mara burknęła zirytowana, gładząc szyję swojego konia. Karczmarz zastanawiał się nad odpowiedzią dobrą chwilę, po czym odburknął:

- Dwa miedziaki za oporządzenie i karmę dla koni. Zaprowadźcie je na tył, tam są stajnie.

Dziękując karczmarzowi, odprowadziliśmy nasze wierzchowce do stajni, gdzie miejscowy stajenny od razu napełnił im żłób i nalał świeżej wody, a sami posiliwszy się nieco i napiwszy nieco lokalnych, odpowiednio mocnych jak na górniczą lokację napitków, skierowaliśmy się na drogę wiodącą do kopalni, o której mówił staruszek.

Minęło czasu mało wiele, gdy stanęliśmy przed wejściem do kopalni, tuż przy niewielkiej, drewnianej szopie. Niewiele myśląc całą drużyną wparowaliśmy do środka i dokonaliśmy przeszukania zawartości owej konstrukcji, jednakże poza kilkoma workami z ziemią, beczkami i stertami śmieci i narzędzi nie było dane nam znaleźć nic.

Tedy więc zgodnie postanowiliśmy wyjść i skierować się prosto do szybów… gdy nagle tuż koło ucha Ragnara śmignęła strzała, mijając rzeczonego dosłownie o cal i z charakterystycznym odgłosem wbijając się w jeden ze wsporników konstrukcyjnych. Xsarvo szybkim ruchem wyjrzał na zewnątrz i kiwnął w naszą stronę głową. To oznaczało tylko jedno – czekało na nas przywitanie po hobgoblińsku.

Jedno po drugim wychynęliśmy z szopy i rozproszyliśmy się – Ragnar skierował się między rosnące nieopodal drzewo i głazy próbując zajść naszych nowych adwersarzy z zaskoczenia, natomiast Xsarvo wraz ze mną na tyłach podążył drugą stroną chcąc dobrać się strażnikom do skóry. Bogowie nam sprzyjali w tamtym momencie – dopadliśmy do hobgoblinów w chwili, gdy byli zajęci przeładowywaniem swych kusz, i skutecznie odwróciliśmy ich uwagę kilkoma celnymi zamachami naszych mieczy.

Duma z uzyskania przewagi nad oponentami była w nas mocna… do czasu, gdy jedna ze strzał hobgoblina, którego na cel obrał sobie nasz pól-elfi przyjaciel, znalazła najwyraźniej przejście między łączeniami mojej zbroi, bowiem w ułamku sekundy poczułem, jak coś boleśnie wbija mi się w bok, pozbawiając tchu i powalając na kolana. Skowyt chwilę później utwierdził mnie w przekonaniu, że nasz łucznik dokonał aktu zemsty, utłukując przeciwnika celnie wymierzoną strzałą.

Mieląc w ustach przekleństwo na ten moment uśpienia czujności, zacisnąłem zęby i szybkim ruchem wyszarpnąłem strzałę, krzywiąc się na uczucie przeszywającego bólu podczas wstawania – bełt wszedł jednak nieco głębiej niż przewidywałem.

Dosłownie moment później tuż przy mnie niczym duch pojawiła się Mara. Nie mówiąc ni słowa, uśmiechnęła się słodko i objęła mnie ramionami, a ja poczułem, jak bije od niej magiczna aura, zaś rana od strzały niezwykle chyżo się zasklepia.

- Trzymaj się swojej połowy – usłyszałem cichy szept, a następnie chichot przy swoim uchu. W tym momencie bogowie chyba postanowili znowu zabawić się moim kosztem, bowiem głos uwiązł mi w gardle. Mogłem tylko stać i patrzeć się oczami rozmiaru srebrników na rudowłosą, która uleczywszy me zranienie puściła mnie z objęć i odeszła, delikatnie muskając moją dłoń. Potrząsnąłem głową, mrugając szybko, gdy implikacja słów bardki dotarła do mnie ze zdwojoną siłą. Na twarzy wymalował mi się uśmiech, który zapewne postronni mogliby opisać jako ni to zuchwały, ni to głupkowaty, ale słowa dziewczyny dodały mi tyle werwy, że z uniesionym mieczem ponownie wystartowałem w stronę najbliższego hobgoblina.

Kilka celnych ciosów miecza ponownie pozwoliło utrzymać oponentów na dystans, jednak zarówno ja i Xsarvo, jak i Ragnar zaczynaliśmy odczuwać, że rozprawienie się z atakującą nas bandą nie będzie rzeczą snadną. Już przymierzałem się do lekkiego wycofania, by nabrać rozbiegu i uderzyć mieczem z dwuręcznego zamachu, gdy nagle najbliższa okolica wypełniła się zapachem charakterystycznym dla jednego tylko zjawiska.

Burzy.

Chybko odwróciliśmy z Xsarvo głowy. Widok, który zastaliśmy, był zaiste niecodzienny.

Mara, przywoławszy jedno ze swoich zaklęć, stała z rozłożonymi rękami i włosami szarpanymi gwałtownym wiatrem. Z jej dłoni w stronę naszych adwersarzy buchnęła fala piorunów, kierując się w nich jeden po drugim. Najbliżej stojący hobgoblin został odrzucony na kilkanaście stóp, zmieniając się w powietrzu w grudę skopconego mięsa, natomiast reszta bandy zawyła w spazmach bólu, podrygując paralitycznie.

Sekundę później nad nami przetoczył się potężny grzmot.

- Aua… - cichy pisk z tyłu spowodował, że wszyscy troje odwróciliśmy głowy. To Ragnar skulił się w sobie, zaciskając powieki w bolesnej reakcji i kładąc uszy po sobie, zasłaniając je rękami. Wyglądało na to, że jego czuły słuch zareagował znacznie gwałtowniej niż sam łucznik by sobie tego życzył…

- Przepraszam! – odkrzyknęła rudowłosa, zapewne zakładając, że grzmot musiał nieco ogłuszyć naszego łucznika, po czym wraz z Xsarvo ruszyła na jednego z pozostałych hobgoblinów. Niewiele myśląc, również z kopyta pobiegłem w stronę drugiego z adwersarzy. Paralityczne spazmy pozostałe po uderzeniu Marowego pioruna wciąż trzymały w ryzach naszych oponentów, dzięki czemu dosłownie kilka chwil później komitet powitalny leżał u naszych stóp.

Bardka otaksowała po kolei wszystkim wzrokiem, najpewniej szukając ran, które trzeba by uleczyć. Na szczęście prócz wcześniej odniesionego przeze mnie urazu (którym zresztą rudowłosa bardzo skutecznie się zajęła) nikt nie odniósł uszczerbku. Upewniwszy się, że wszystko gra, ruszyliśmy w głąb kopalni, przekraczając zrobione z powiązanych pali wrota strzegące wejścia.

Nie było dla nas niespodzianką, że tuż za drzwiami zastaliśmy kolejną ekipę czekającą na spuszczenie nam łomotu. Zanim jednak ktokolwiek z nas zdołał dobyć broni, Ragnar puścił nam oczko, skrył się w rzucanych przez wrota cieniach i zaczął się skradać. Chwilę później hobgobliny zawyły opętańczo, gdy wypuszczone przez pół-elfa strzały dotkliwie wbiły się im w ciała. W tym samym momencie Xsarvo niebywałym nawet jak na niego tempem pognał w stronę dwójki strażników i zanim zdążyliśmy z Marą dobiec celem pomocy naszemu wężowemu towarzyszowi, ten rozprawił się z nimi w try miga.

Mara wbiła wzrok w żółtookiego i pokręciła głową, wzdychając ciężko.

- Czy Ty naprawdę musisz tak pędzić? – zapytała, po czym zaśmiała się lekko. Xsarvo jedynie odwrócił głowę i wzruszył ramionami. Nieznacznie pokręciłem głową na tę manierę – typowe zachowanie Xsarvo, gna do przodu i nie patrzy na innych. Tylko po co?... Na co?... Co mu da samotna walka, skoro bój całą drużyną byłby znacznie łatwiejszy?...

Rozejrzeliśmy się po pomieszczeniu, które zdawało się być czymś w rodzaju biura kopalni. Niewiele udało nam się znaleźć przydatnych rzeczy, jako że szafki były już dawno splądrowane, ale z wygrzebanych z szuflad biurka dokumentów wynikało, iż kopalnia pracowała pełną parą aż do dwóch miesięcy wstecz – a przynajmniej na to wskazywał ostatni wpis w dzienniku zmianowym. Jednakże worki ze świeżo wykopaną ziemią walające się po całym poziomie i względny porządek panujący w korytarzach dobitnie świadczyły, iż nie została ona opuszczona te dwa miesiące nazad…

- Czy chcecie mi powiedzieć, że hobgobliny tutaj kopią? – rudowłosa rozejrzała się wokoło, jej mina wyrażająca kompletne zaskoczenie. Mi też się nie podobała cała sytuacja. Po pierwsze – hobgobliny nie były rasą, której życiową ambicją było babranie się w ziemi na głębokości, a urodzonymi wojownikami. Po drugie – czego te przeklęte paskudniki mogły szukać w górniczej wiosce, na wszystkich bogów?

- Kopią, nie kopią, powinniśmy się rozejrzeć i zbadać sytuację… – zdecydowałem, lecz nim ktokolwiek z nas zdołał dodać coś więcej, nasz żółtooki towarzysz już niknął w ciemności korytarza. Chcąc nie chcąc, nasza trójka podążyła za nim.

Szliśmy dalej korytarzem, aż dotarliśmy do rozwidlenia dróg. W tym momencie stanęliśmy z Ragnarem z przodu.

- No to co, którędy idziemy? Prosto czy w prawo? – Ragnar podrapał się po głowie.

- Ja bym poszedł prosto, sprawdził co znajduje się dalej. Ale i tak docelowo trzeba by przeszukać cały poziom… - odparłem. - Zdecydować musimy, nie ma opcji. Tak czy siak.

- Dobra, to zdajmy się na ślepy los. Masz monetę? – łucznik się wyszczerzył.

- Monetę, powiadasz? Czekaj, daj mi wyciągnąć jakiegoś srebrnika i rzucimy… - sięgnąłem do swej sakiewki, chcąc wyjąć jedną z pozostałych mi srebrnych monet, lecz w tym momencie poczułem, jak ramię Xsarvo ociera mi się o bark, a barbarzyńca niknie w ciemności odnogi w prawo. Warknąłem ze złością.

- Nosz by go… naprawdę?! – okręciłem się na pięcie i podążyłem w tamtą stronę, bacząc by Mara nie została zbyt daleko z tyłu – bądź co bądź jej światło było mi wskazówką w mroku.

Kilka kroków dalej przywitała nas kolejna seria dwóch strzał – najwyraźniej w tej części szybu mieliśmy znowu zaszczyt spotkać towarzystwo dwóch osobników.  Rozproszyliśmy się więc, aby zajść naszych adwersarzy od boków i sprawić im zasłużone pranie na miazgę.

Problemem nie okazała się jednak tyle ciemność (która mimo wszystko znacznie utrudniała mi celowanie przez moment, gdy wyrwałem się do przodu, a Mara dla bezpieczeństwa trzymała się na tyłach), co rozmieszczenie kopalnianych sprzętów. Komora, w której się znaleźliśmy, była niezbyt wielka, a w centralnej jej części zionęła sporych rozmiarów dziura, nad którą rozstawiony był ogromny kołowrót, najprawdopodobniej służący do operowania wyciągiem. Pomimo tego, nasze ciosy okazały się na tyle celne, by obaj strażnicy chybko padli na grunt.

Mara otaksowała wzrokiem kołowrót, a następnie cały kawałek szybu, w którym staliśmy.

- Jak myślicie, co powinniśmy… - zdania nie było dane rudowłosej dokończyć, bowiem nasz wężowy towarzysz jakoby nigdy nic ułapił się liny i zjechał w dół, w czeluści ziejącej w podłożu dziury. Oczy Ragnara powiększyły się do rozmiaru miedziaków, ja zaś pokręciłem głową z dezaprobatą. Znowu to samo…

- Xsarvo! – jedna Mara padła na kolana, przytrzymując ręką za jeden filarów kołowrota, i krzyknęła w dziurę.

- Na dole nie ma nikogo, jest bezpiecznie! – napłynęła do nas odpowiedź z dołu kilka chwil później. Ponieważ stamtąd nie dobiegał nas żaden skowyt, najwyraźniej hobgobliny nie pilnowały drugiego końca wyciągu. W tym momencie bardka odwróciła się i z przerażeniem spojrzała na nas. Jej wzrok wyrażał zarówno troskę o nasze bezpieczeństwo, jak i strach jej samej przed zejściem w ziejącą ciemnością dziurę.

Rudowłosa zrobiła jednak zaciętą minę, poprawiła mocowanie rapiera przy pasku i złapała rękami linę, po czym nerwowym ruchem zaczęła opuszczać się na dół, posyłając nam uprzednio niezręczny uśmiech.

- Mara, może lepiej… - chciałem powiedzieć dziewczynie, że lepiej byłoby, gdyby owinęła ręce jakimś materiałem, ale było już za późno – ta zniknęła już w otworze. Staliśmy tak z Ragnarem chwilę, gdy ciszę przepełnił pisk Mary.

Głuchy odgłos parę momentów później utwierdził nas w przekonaniu, że Mara musiała puścić sznur, a Xsarvo albo nie zdążył, albo nawet – co podejrzewałem jako bardziej prawdopodobne – nie zadał sobie trudu, by ją złapać.

- Dobra, to ja idę drugi. Pilnuj pleców. – poleciłem Ragnarowi, który z uśmiechem skinął głową, po czym sam złapałem linę, upewniłem się, że ułożyłem ją prawidłowo i jąłem zsuwać się na dół. Na dole, w świetle bijącym od rapiera widziałem rozpłaszczoną na ziemi i jęczącą cicho bardkę.

Niestety, bogowie po raz kolejny postanowili mi rzucić kłodę pod nogi.

Mniej więcej w jednej trzeciej długości liny poczułem, jak jedna z moich rękawic niebezpiecznie się nagrzewa i odruchowo puściłem linę, by ją strzepnąć i schłodzić.

Jakiż to był błąd.

Druga ręka nie wytrzymała całego ciężaru, a impet zsuwania się tylko sprawę pogorszył. Poczułem tylko, jak lina wyślizguje mi się z dłoni, po czym z rykiem runąłem w dół, modląc się by Mara zdążyła odsunąć się na bok.

Zdążyła.

Co nie zmieniało faktu, że w ziemię przyrżnąłem z niemałym łupnięciem. W tamtym momencie mógłbym przysiąc, że pogruchotałem sobie większość gnatów…

Przez chwilę poczułem, że z braku powietrza robi się mi czarno przed oczami. Wziąłem głęboki oddech, krzywiąc się z bólu, a gdy mój wzrok wrócił do normy, w otworze ukazał się Ragnar.

Ragnar, który z cwaniackim uśmieszkiem, liną owiniętą wokół jednej nogi i koszulą zarzuconą na dłonie zjeżdżał sobie po sznurze niczym zbytnik jaki…

Zmiąłem w ustach przekleństwo, podniosłem się do pozycji siedzącej i użyłem własnej magii, by zniwelować ból upadku, po czym przeczołgałem się do Mary, chcąc uleczyć jej ręce, które – jak zauważyłem – były aż czerwone od przypaleń liny. Dziewczyna jednak, najwyraźniej zła sama na siebie, odtrąciła moją dłoń.

Xsarvo nie odezwał się ni słowem, zamiast tego obserwując miejsce, w którym się znaleźliśmy.

Gdy już pozbieraliśmy się w jedną całość, ruszyliśmy przed siebie korytarzem. Zdawał się on dziwnie zakręcać po łuku, natomiast u jego ujścia znaleźliśmy nieduży, drewniany most położony nad podziemnym strumieniem. Przy jednej ze ścian z kolei wznosiły się dziwne, fioletowe kryształy.

- Magiczne. Emanują energią… – Xsarvo niewiele myśląc złapał za jeden z nich i ułamał go przy podstawie. Widząc zasrożone miny moją i Mary, wzruszył tylko ramionami.

- No co? Przyda się. Tak na wszelki wypadek.

Zarówno ja, jak i Ragnar również stwierdziliśmy, że oderwanie kawałków kryształu wcale nie musi być takim głupim pomysłem. Niestety, kryształy nie poddały się wysiłkom żadnego z nas. Xsarvo na ten widok sarknął tylko krótko i ruszył dziarskim krokiem przez most. Podążyliśmy tamtędy chwilę później, przyglądając się dwóm szkieletom leżącym na mostku i ich wyposażeniu, dość mocno nadgryzionym już zębem czasu i rdzy.

Wchodząc w korytarz za strumieniem, znaleźliśmy się przed wrotami do kilku pomieszczeń. Zgodną decyzją przeszukaliśmy każde z nich, ale jedynym, co odkryliśmy w większości z nich, były szkielety ubrane w pordzewiałe zbroje. Kolejne wrota, które wyważył Xsarvo, ukazały nam składnicę beczek. Podszedłem do nich i zaciągnąłem się bijącym od nich aromatem.

- Pachnie to jak… - w tym momencie otwarłem nieco kran jednej z beczek, z którego trysnął jakże dobrze mi znany złocisty i pieniący się napitek. Uśmiechnąłem się z zadowoleniem.

- Piwo! – odwróciłem się do towarzyszy. – Najprawdziwsze, pierwszorzędnej warki piwo!

- Hobgoblińskie? – Ragnar wyraźnie się zainteresował.

- Nie, wygląda na to, że ludzkiej produkcji. Hobgobliny nie są typami które targają własne zapasy ze sobą.

- Poza tym tyle beczek… jak nic zabrały je z Hope. – Mara dodała swoje spostrzeżenia, na co pokiwałem głową.

- No to co? Zabieramy chociaż beczkę? – uśmiechnąłem się ponownie.

- Dawaj! – Ragnar już zakasywał rękawy, by mi pomóc, gdy ręka Mary świsnęła w powietrzu i zdzieliła go w głowę. Zachichotałem na tę sztukę, tylko po to by sekundę później samemu zarobić drugie takie trafienie.

- Chyba obaj oszaleliście! Będziecie targać tę beczkę nie wiadomo ile?! Zostawcie ją tu natychmiast! – ton Mary brzmiał wyjątkowo groźnie.

- No ale… - Ragnar próbował protestować, ale ręka bardki w powietrzu natychmiast go uciszyła.

- Żadnych „ale”! Jak będzie możliwość, to możemy wytoczyć jedną w drodze powrotnej. A teraz zbieramy się stąd! – dziewczyna wskazała palcem na wyjście, jej ton nie zostawiający miejsca na argumenty. Ragnar zwiesił głowę, po czym powolnym krokiem skierował się do wyjścia, mając mnie tuż za sobą. Przy drzwiach odwróciłem się w stronę Mary, ale nim zdążyłem otworzyć usta, jej surowy gest nakazał mi ruszać dalej bez sprzeciwu.

Po chwili ostatnie wrota do sprawdzenia stanęły przed nami otworem. Widok, jaki zastaliśmy, zaskoczył nas kompletnie.



Przed naszą czwórką rozciągał się szeroki, oświetlony pochodniami hol. Światła było tyle, że wyraźnie widzieliśmy odcinające się po bokach masywne wrota. Od razu otworzyliśmy jedne z nich – szczęśliwie nie trzeba ich było nawet wyważać.

Nie zmieniło to faktu, że widok, jaki za nimi zastaliśmy, zmroził nam krew w żyłach.

Klatki.

Stalowe klatki o grubych prętach. Na tyle duże, że człowiek zmieściłby się w nich bez problemu. I jeszcze miał trochę wolnego miejsca.

- Co tu się wyprawia? – Mara z przerażoną miną cofnęła się bliżej mnie, pozwalając jednocześnie położyć mi rękę na jej ramieniu. Pogładziłem ją nieco po owym, chcąc dodać jej trochę otuchy i kręcąc jednocześnie głową z niedowierzaniem. Co tu się wyprawiało?...

- Myślicie, że trzymają tutaj… niewolników? – mina Ragnara również była nietęga. Zacisnąłem pięść. Niewolnicy? Czyżby hobgobliny postradały resztki rozumu, chcąc więzić ludzi w tak skrajnych warunkach?

Zbulwersowani wyszliśmy z pomieszczenia i skierowaliśmy się do drugich drzwi po przeciwległej stronie. Tym razem Xsarvo postanowił wywalić je z kopniaka.

Jego decyzja była słuszna.

Oto bowiem, gdy wrota głucho gruchnęły o ścianę, gwałtownie otwarte solidnym butem naszego wężowego towarzysza, naszym oczom ukazała się zbrojownia. Bardzo dobrze wyposażona zbrojownia z dwoma opancerzonymi po zęby strażnikami, którzy nie wahali się nawet sekundy i ruszyli na nas z uniesionymi mieczami.

Tedy więc starliśmy się z nimi w szczęku ostrz, choć nie było to łatwe – pogruchotane kości jeszcze dawały mi się we znaki, zaś z boku słyszałem, jak Mara stara się stłumić syk bólu, próbując utrzymać rapier w poparzonej ręce. Tymczasem nasz łucznik postanowił niepostrzeżenie zakraść się od boku i wykorzystać element zaskoczenia. Niestety, jeden ze strażników był szybszy i, zauważywszy co zamierza Ragnar, podbił jego łuk w górę, a następnie celnym cięciem zadał poważny cios pół-elfowi.

To wystarczyło, by Xsarvo ujrzał, co się święci, przepchnął się całkowicie do przodu i, co kompletnie nas zaskoczyło, stracił resztki panowania nad sobą.

Ponownie, tak jak w katakumbach, jego oczy zaświeciły jadowicie zielonym blaskiem, a podłogę pokryły kwiaty i pnącza. W tej przerażającej i jednocześnie budzącej podziw formie rzucił się na adwersarza.

- Na wszystkich bogów, Xsarvo, znowu?... – mruknąłem pod nosem, zdając sobie sprawę, że żółtooki (czy raczej w tej chwili zielonooki) i tak mnie nie usłyszy, i celnym pchnięciem odsyłając drugiego strażnika prosto pod miecz barbarzyńcy.

Chwilę później obaj leżeli na ziemi w kałuży krwi. Nasza bardka przez krótki moment zrobiła ruch, jakby chciała podejść bliżej, jednak musiała sobie chyba przypomnieć, jak o mały włos się to nie skończyło poprzednio, bowiem przystanęła w miejscu.

- Xsarvo? – zawołała w jego stronę. Jakby na komendę, oczy barbarzyńcy wróciły do swojego codziennego, żółtego koloru, a on sam wyraźnie się rozluźnił. W tej samej chwili cała flora pokrywająca podłogę zniknęła bez śladu.

- Wszyscy są cali? – Xsarvo odwrócił się w naszą stronę. Rudowłosa uśmiechnęła się do niego, kiwając głową.

- Wszyscy się wyliżemy. – bardka skierowała się w stronę łucznika. – Ragnar, poczekaj chwilę. – z tymi słowy przyklękła przy łuczniku próbującym ciężko podnieść się spod ściany i układając dłonie na ranie zadanej przez strażnika, rzuciła zaklęcie. Z uśmiechem obserwowałem, jak rana Ragnara finezyjnie się zasklepia, nie pozostawiając po sobie nawet śladu.

Ragnar podziękował dziewczynie, a sama Mara wstała, zataczając się nieco do tyłu. Wyglądało na to, że była na wyczerpaniu swoich sił magicznych. Nie dziwiłem się – znałem to uczucie, gdy zapasy energii magicznej niebezpiecznie drenowały się ku nicości, a dokładając ilość oponentów, jaką już zlikwidowaliśmy w kopalni, musiałem założyć, że dziewczynie przydałaby się przerwa.

Moment później bardka dołączyła do mnie przy stole, gdzie akurat przeglądałem bronie, których mógłbym ewentualnie użyć, i oparła się o blat. Nie wahając się ni chwili, szybko złapałem ją za dłoń i płynnie przyciągnąłem do siebie. Cały czas jedną ręką trzymając dłoń Mary, drugą położyłem na jej policzku, gdzie chwilę wcześniej musnął ją grot jednej ze strzał i przywołując jak największą ilość swojej własnej magii, skupiłem się na uleczeniu ran. Rozcięcie na policzku zagoiło się, a poparzenia od liny zniknęły z dłoni dziewczyny.

Mara posłała mi śliczny uśmiech pełen wdzięczności, po czym odwróciła się i oparła tyłem o stół. W tym momencie jej uwagę musiał przykuć rapier leżący na stole po przeciwnej stronie, bowiem skierowała się w tamto miejsce. Ja natomiast, wróciwszy do sprawdzania broni, znalazłem kunsztownie wykonany młot bojowy i postanowiłem go wziąć – tak na wszelki wypadek. Odwróciłem się i uśmiechnąłem, widząc jak Mara wymienia swój dotychczasowy rapier na ten ze stołu i siada obok pół-elfa, a Ragnar kiwa z uznaniem głową.

W tejże chwili, podczas tej krótkiej przerwy, nasze spojrzenia spotkały się, niemo wyrażając chęć dłuższego odpoczynku. Już jesteśmy gotowi usiąść na podłodze, ale w tym momencie Xsarvo odepchnął Marę na bok i wybiegł na korytarz, kierując się w prawo.

- Xsarvo! Gdzie Cię znowu, na wszystkich bogów, niesie?! – warknąłem za nim, ale ten zdawał się ignorować moje pytanie. Niewiele myśląc, wyciągnąłem ręce w kierunku Ragnara i Mary, a gdy ci złapali je, podniosłem ich szybkim ruchem i wypadliśmy na zewnątrz, kierując się za barbarzyńcą…

piątek, 6 sierpnia 2021

Nemeria III

 Twierdza Kruków była plątaniną korytarzy usianych pułapkami. Bardzo szybko wpadliśmy w rutynę przebijania się przez kolejne drzwi, gdzie Xsarvo i Annun pierwsi wpadali do pomieszczenia i sprawdzali, czy nie czyha tam żadne zagrożenie. Jak się wkrótce okazało, nie był to głupi pomysł. Kiedy tylko ogar przeszedł przez jedne z drzwi, wyczułam jak sięga ku mnie myślom.

” Przeciwnik. Duże. Kości” – usłyszałam jego ochrypłe warczenie. Nim jednak zdążyłam ostrzec resztę drużyny, barbarzyńca już przecisnął się do przodu. To, co się później stało było… przerażające. Z ciała Xsarvo wyleciały kłęby dymu, które zniknęły mi z pola widzenia, przesłonięte przez drzwi. Chwilę później barbarzyńca skoczył do przodu i również zniknął za drzwiami, a z drugiego pomieszczenia doszedł odgłos czegoś… wybuchającego?

– Dlaczego? – cichy, prawie zagłuszony przez szum płynącej z dużą prędkością wody, szept sprawił, że ciarki przeszły mi po plecach. Głos nie należał do żadnego członka naszej drużyny i wątpiłam też by „duże, kościste” jak opisał to Annun, mogło wydawać z siebie taki dźwięk. Skonsternowana ledwo zauważyłam, jak koło mnie przepycha się Ragnar. Najwyraźniej jednak cokolwiek, co czekało za drzwiami, nie przypadło mu do gustu, bo chwilę później wydał z siebie cichy jęk bólu.

Wzdychając i postanawiając dłużej nie czekać przeszłam przez drzwi. Korytarz przecinał podziemny kanion, źródło dogłosu płynącej wody. Przez środek prowadził drewniany most, na którym właśnie barbarzyńca okładał się z ogromnym szkieletem Minotaura.

 Tak Annun, duże, kościste, brawo – pomyślałam krzywiąc się. Kiedy jednak zmrużyłam oczy i przyjrzałam się dokładnie dostrzegałam coś, co umknęło mi wcześniej. Dym nie wypływał z Xsarvo… Yuan-ti sam wydawał się stworzony z mieszaniny dymu i cielesnego ciała, materialny i niematerialny zarazem. Coś skręciło mi się nerwowo w żołądku. To dlatego z całej tej zbieraniny to właśnie barbarzyńcy obwiałam się najbardziej… był dziwny, wymykał się wszystkim schematom i nie byłam w stanie odgadnąć co zamierza w danej chwili, a niewiedza była przerażająca.

Odpychając na bok wszelkie bujanie w obłokach, skupiłam się i wystrzeliłam wiązkę eldrich blasta w kierunku stwora. Wiązka wypłynęła z mojej dłoni rzucając przez chwilę roztańczone cienie na ścianach i trafiła szkielet pozostawiając mały przypalony ślad na żebrach.

„Słaba” – syknął mi w myślach Annun, a ja przez chwilę rozważałam wrzucenie kundla do kanionu. Zamiast tego zgromiłam go spojrzeniem i wyciągnęłam rękę wskazując na szkielet.

– Bez ognia, bo jeszcze kogoś uszkodzisz. Idź pogryź sobie kosteczki czy coś – warknęłam. Ogar skoczył do przodu z nową werwą i zatopił kły w nodze stwora ustawiając się tuż koło Xsarvo. Chwilę później stało się coś, czego chyba żadne z nas się nie spodziewało.

Ragnar, próbując znaleźć lepsze miejsce do strzału, próbował wejść na wąską skalną półkę wysuniętą równolegle do rzeki. Obserwując Annuna dostrzegłam tylko ruch po prawej stronie, a chwilę później pół-elf z krzykiem zsunął się i zawisnął nad przepaścią. W tym samym momencie, kiedy tylko na chwilę odwróciłam wzrok, mój chowaniec zaskomlał boleśnie, a przez moje ciało przeszła wiązka fantomowego bólu.

– Cholera jasna… – warknęłam już czując przypływ paniki. Rozejrzałam się nerwowo lustrując sytuację. Xsarvo, Annun i Randal zajmowali minotaura, Ragnar wisiał na przepaścią i nie wiadomo jak długo byłby w stanie się utrzymać. Przeklinając własną głupotę podjęłam decyzję i ruszyłam w stronę urwiska.

– Wal w Minotaura, ja po niego pójdę – Randal odwrócił się w moją stronę i widziałam wyraźne zmartwienie odbijające się w jego oczach. Przewróciłam oczami. Jak cholera pozwolę, żeby pakował się na wąski strop w całej tej swojej zbroi…

Ignorując palladyna ostrożnie podeszłam do krawędzi starając się przesuwać nogami po ziemi i przytulać się do kamiennej ściany. Udało się, ostrożnie osunęłam się na czworaki znajdując bezpieczną pozycję i, całkowicie ignorując już walkę, sięgnęłam po Ragnara.

A potem zdałam sobie sprawę z jeszcze jednego błędu… Pół-elf był cholernie ciężki, nawet jeśli na to nie wyglądał. Na szczęście był na tyle mądry, by podeprzeć się stopami o chropowatą ścianę, dzięki czemu udało nam się wspólnie sprowadzić go na bezpieczny ustęp.

– Dzięki Nemerio – sapnął, patrząc w moim kierunku z lekkim uśmiechem.

– Nie ma za co, nie próbuj tego więcej. – W tamtej chwili, choć przez moment poczułam się przydatna i potrzebna, nawet jeśli w walce niewiele mogłam zrobić.

– Uparta jak… – Ledwo słyszałam jak Randal marudzi pod nosem, ale wystarczyło to, żeby mnie zirytować. Nie mając dostępu do przeciwnika rzuciłam Annunowi znaczące spojrzenie.

– Annun cofam to. Spal gadzinę.

Snop piekielnego ognia wyraźnie zostawił widoczne zwęglenia na starych kościach, a kilka z nich, cienkich i uszkodzonych już czasem, nawet trzasnęło cicho, jakby się łamało.

Xsarvo w tym czasie zaatakował po raz kolejny i ponownie otaczająca go mgła oderwała się i pognała w stronę Minotaura. Teraz już wyraźnie widziałam, jak formuje się za jego plecami. Niewyraźna, tłocząca się mgła nabrała kształtu odrobinę przypominającego kobietę. Cienkie pasma, prawdopodobnie będące włosami i rąbkiem sukni, pływały dookoła zaburzając resztę sylwetki. Kiedy tylko barbarzyńca wyprowadził atak, to co wybuchło o cal mijając uskakujący szkielet.



– To twoja wina… – Teraz byłam już pewna, co wydawało te złowieszcze odgłosy. Ciarki przeszły mi po plecach To było… niepokojące. Czy to była jakaś zdolność mająca zastraszyć wrogów? A może… Nie, o tej możliwości nie chciałam nawet myśleć.

Zamyślona opływałam jedynie świst strzały and moją głową, a potem szkielet rozsypał się w kupkę kości. Ragnar musiał być naprawdę zirytowany tym zwisaniem z półki. Skupiając na nim swoją uwagę uśmiechnęłam się przyjaźnie.

– Potrzebujesz pomocy żeby zejść z półki? – zapytałam lekko przekornie. Najwyraźniej jednak nie złapał żartu, bo lekko znużony pokręcił głową.

– Po prostu się przesuń. – Zwiesiłam głowę o odsunęłam się na bok przepuszczając go na most. Tak… ta chwila bycia potrzebnym… to była tylko chwila. Wciąż pozostawałam bezużyteczna. Widząc, że Xsarvo po raz kolejny wybiega do przodu zwróciłam się do Annuna.

„Pilnuj naszego barbarzyńcy”

W tym samym czasie Randal i Ragnar zbliżyli się do siebie rozmawiając ściszonymi głosami. Podświadomie wytężyłam słuch.

– Mam wrażenie, że coś go męczy… – mruknął pół-elf wyraźnie patrząc w stronę barbarzyńcy.

– Nie ty jeden… nie ty jeden. – Z oczu palladyna wyraźnie ziała rezygnacja. Cała trójka, to jak się zachowywali, zwracali do siebie, wszystkie gesty – nawet te ostre i uszczypliwe, pochodzące od Xsarvo – wszystko to pokazywało, że byli ze sobą blisko, ale czegoś tam brakowało.

Mara… imię tak często powtarzane przez Ragnara, mimowolnie przebąkiwane w rozmowie przez Randala… imię i osoba, o której Xsarvo wspomniał tylko raz.

”Znałem jedną co tak mówiła, leży teraz tam”

Wtedy nie zwróciłam na to uwagi zbyt zaabsorbowana faktem, że z całej siły starał się nie patrzeć na ciało, ale było tam… w jego głosie, autentyczny żal, który próbował zamaskować obojętnością.

„To twoja wina…”

Zjawa o kształcie dziewczyny… Czy to mogły byś wyrzuty sumienia? Żal, że nie uratował swojej towarzyszki?

Myśli nie opuszczały mnie kiedy powoli przesuwaliśmy się naprzód, przeglądając kolejne pomieszczenia. Niemal bezwiednie oddałam barbarzyńcy zarządzanie Annunem, przytakując jego pomysłom. Zresztą ogar wydawał się nie mieć nic przeciwko. Będąc szczerą, czułam jak ciągnie go do kogoś silniejszego i bardziej pewnego siebie. Normalnie w panice próbowałabym oddalić się najdalej jak to możliwe, ale tutaj nie miałam tego luksusu, lepiej więc było mi zignorować chowańca by zajął się swoim nowym źródłem zainteresowania i dał mi odetchnąć choć na moment.

Więcej kręgów alchemicznych, stare sypialnie, jakieś biura… Nic co przykułoby więcej uwagi. W jednym z pomieszczeń znaleźliśmy dla odmiany przejście za lustrem. Po drugiej stronie znajdowały się spiralne schody, zbyt mocno przypominające wejście do wieży.

– Poczekajcie chwilę – odezwałam się w końcu. – Pamiętacie tekst z księgi? O twierdzy ukrytej z trzewiach ziemi i Mistrzu śpiącym w wieży?

– Najwyraźniej ją znaleźliśmy… – burknął Xsarvo, jakby zupełnie nic sobie z tego nie robiąc. – Zanim sprawdzimy schody sprawdźmy resztę korytarz…

Zanim Yuan-ti zdążył choćby skończyć zdanie Randal wytrzeszczył oczy w udawanym szoku.

– No nie wierzę! Pierwsza logiczna decyzja Pana Barbarzyńcy! – Czując narastającą ciężkość atmosfery wycofałam się do tyłu nie zwracając już uwagi na odburkiwane przez barbarzyńcę słowa. Kłótnia za moimi plecami jedynie przybierała na sile. Do wszystkiego dołączył się jeszcze Ragnar próbujący uspokoić sytuację, ale na niewiele się to zdało. Palladyn i barbarzyńca kłócili się aż do następnych drzwi.

Pół-elf przepchnął się między nimi, próbując rozprawić się z zamkiem. Naszym oczom ukazała się komórka więzienna, a raczej długi korytarz zakończony kolejnymi drzwiami. Po obu stronach zwisały łańcuchy, na jednym z nich wisiały nawet szczątki jakiegoś nieszczęśnika. Kolejny zresztą leżał niewiele dalej ze stalową kulą u nogi.

Nim jednak zdążyłam zrobić choćby krok, Xsarvo po raz kolejny zbliżył się do mnie. Jego dłoń wylądowała na moim ramieniu, niby delikatnie, może nawet w imitacji bliskiego kontaktu. A jednak słowa, które wypowiedział, bardzo szybko wyprowadziły mnie z jakichkolwiek wątpliwości, co do jego nastawienia.

Infernal wypełnił ciszę między nami, a mi po ciele po raz kolejny przeszły ciarki. Zważywszy, że pozostawałam z barbarzyńcą w cielesnym kontakcie, nie było mowy, by tego nie poczuł. Wstyd i wstręt do własnej słabości uderzyły mnie jeszcze mocniej.

– Przekaż swojemu zwierzaczkowi, że zaraz będziemy wchodzić. I może… przydaj się na coś w przyszłej walce.

Krew wypełniła mi usta, kiedy z całej siły zacisnęłam zęby i w nerwach przygryzłam policzek. Wiedziałam, że nie uniknę odkrycia swoich emocji, więc strach i żal przekułam w gniew, którego mogłabym się mniej wstydzić.

– Przekażę, nie musisz być taki wredny… – odpowiedziałam, również nie siląc się na wspólny. Jeśli miałam okazać się słaba, to przynajmniej pozostała dwójka nie będzie wiedziała nic na ten temat.  Kiedy do całej sytuacji dołączył się jeszcze Annun wyraźnie łaszący się do Yuan-Ti praktycznie wybuchłam. Gdyby to była jakakolwiek inna osoba nigdy nie odważyłabym się wypowiedzieć słów, które mimo wszystko padły.

– A , gdybyś nie wiedział, to gdyby nie ja, właśnie miałbyś o… Kolejnego. Kompana. Mniej – syknęłam, pod koniec wysiliłam się nawet na sarkastyczny uśmieszek, choć wspomnienie spojrzenia, jakim Randal obrzucał martwe ciało wywoływało u mnie mdłości.

– O jakże mi przykro, że twój PIES jest bardziej użyteczny niż TY. – Zabolało. Zabolało mocno, bo przecież nie było to nic, poza szczerą prawdą. Czego jednak spodziewał się po ledwie dwudziestoletniej dziewczynie, która nigdy nawet nie chciała mieć tych wszystkich dziwnych mocy! To nie tak, że o to prosiłam. Nie tak! W tamtej chwili jedyne o czym myślałam, to możliwość uratowania siostry, dziecięcy sen oparty na bajkach, które miały sprawić, że świat wydawałby się lepszym miejscem. Tymczasem jedyne co zyskałam, to rozpacz, strach i chowańca, który w każdej chwili mógłby zwrócić się przeciwko mnie… Diabelstwo bojące się swojej własnej piekielnej natury, diabelstwo nie potrafiące nawet patrzeć w płomienie bez paniki w oczach. Wrak zagubionego dziecka, które obrabowano z rodziny, bezpieczeństwa i marzeń. Cóż za ironia…

Kątem oka zerknęłam na Annuna. W tym momencie dałabym głowę, że ogar wykrzywia pysk w uśmiechu, który nie zwiastuje niczego dobrego. Ziemne palce strachu zacisnęły mi się na szyi i skręciły trzewia. Coś było nie tak. Coś miało się stać…

Wciąż napędzana gniewem wyrwała się do przodu, kiedy tylko Annun i Xsarvo wyważyli drzwi. Szybko jednak zrozumiałam swój błąd. Ogromne, podobne do owada stworzenie, pokryte chitynowym pancerzem, czekało na nas po drugiej stronie. Zatrzymałam się w pół kroku i skoncentrowałam na posłaniu zaklęcia w stronę stworzenia. Dłonie drżały, myśli biegały w każdym kierunku, oprócz zadania na którym miałam się skoncentrować.

Twój pies, jest bardziej przydatny niż TY.

Słaba.

Dziwadło!

Idź stąd!

Potwór!

Serce podeszło mi do gardła, kiedy słaba wiązka rozpłynęła się po pancerzu stwora. Jeśli ktokolwiek skomentował to jakikolwiek sposób, nie usłyszałam tego.

Bezużyteczna.

Nikomu nie możesz pomóc.

Nikogo nie ocalisz.

Umrzesz. Sama. Zapomniana.

Rozszarpana przez piekielnego ogara, który powinien ci służyć.

Groźne warczenie i napięte ciało chowańca ocuciło mnie na tyle, bym zdała sobie sprawę, że Annun czeka na sygnał. Kątem oka dostrzegłam, jak Xsarvo przewraca oczami. Teraz było mi już wszystko jedno.

– Annun, jest twój. Spal gadzinę – mruknęłam, nawet nie patrząc w stronę stwora. Może gdybym to zrobiła, zdałabym sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Może wtedy zauważyłabym, jak głupia była moja decyzja. W głowie usłyszałam zadowolone mruczenie Annuna, a później spanikowany krzyk zwrócił moją uwagę na tyle, bym zobaczyła jak Randal osuwa się na ziemię.

Cofnęłam się o krok zasłaniając usta dłońmi.

Co ja najlepszego zrobiłam?

W pierwszym odruchu próbowałam podbiec, odciągnąć palladyna od stwora, zrobić cokolwiek…

– Zostaw go. Walcz. – Ostry głos Xsarvo po raz kolejny zatrzymał mnie w połowie drogi. Cała się trzęsłam stojąc tylko kilka stóp od nieprzytomnego Randala. Po raz kolejny sięgnęłam po zaklęcie i po raz kolejny moje własne emocje okazały się jedną wielką przeszkodą… Nie potrafiłam zapanować nad tą buzującą we mnie magią.

Tuż obok mnie pojawił się Xsarvo, dziwnie spokojnie przykucnął i wlał coś do ust palladyna. Wypuściłam drżący oddech, kiedy ten po chwili otworzył oczy. Tak blisko… Było tak blisko…

Reszta walki była jak zasnuta mgłą. Czułam się jakbym jednocześnie tam była, ale też nie. Nie jestem pewna kto ostatecznie dobił potwora. Xsarvo, Ragnar, a może sam Randal… Gdzieś na krańcach świadomości zrozumiałam, że Xsarvo zarządził odpoczynek. Cała drużyna rozeszła się na różne strony. Nawet nie spojrzałam na Annuna, który ewidentnie przykleił się do barbarzyńcy. Zamiast tego przycupnęłam pry tym samym filarze co Randal, zwijając się w ciasną kulkę.

– Przepraszam… Ja nie chciałam – wyszeptałam ukrywając twarz w ramionach.

– Nie przejmuj się. Mogło się skończyć o wiele gorzej… – Przez chwilę rozważałam sarkastyczne prychnięcie, ale w obecnej sytuacji nawet na to brakowało mi sił.

– Najważniejsze, że wszyscy są cali. – Aż podniosłam głowę z wrażenia. Czy to tylko moja wyobraźnia, czy Ragnar faktycznie patrzył na mnie z odrobiną sympatii?

Randal nachylił się bliżej mnie, ściszając głos do szeptu.

– A Xsarvo się nie przejmuj, od początku ma takie podejście. – Krzywy uśmieszek zagrał mu na ustach, ale niewiele to zmieniło. Skrzywiłam się odwracając głowę i ocierając oczy.

– Nie… On miał rację, jestem bezużyteczna.

– Nie zgodzę się z tym. Gdyby nie ty, nie wiadomo, czy Ragnar byłby wciąż z nami. Jesteś uparta… ale to działa na twoją korzyść.

W tym samym momencie Ragnar zaśmiał się i krzyknął spod filaru po przeciwnej stronie.

– Nemerio! Jeszcze raz dziękuję za pomoc. – Kiedy pół-elf dodatkowo skłonił się teatralnie, nie potrafiłam już powstrzymać cichego chichotu. Byli dziwni… może mieli jakieś masochistyczne zapędy, czy bogowie wiedzą, co jeszcze… ale jeśli miałam tutaj spotkać swój koniec, to cieszę się, że mogłam  ich spotkać na swojej drodze.

I nagle cała ta pozytywna, przytulna bańka prysła. Xsarvo obudził się wstając ze swojego miejsca i zbliżając się do mnie. Czułam powracający strach, który tylko wzmógł się, kiedy jego ręka po raz kolejny wylądowała na moim ramieniu.

– Chodź ze mną. Musimy porozmawiać. – Dlaczego on tak kurczowo trzymał się infernalu, kiedy ze mną rozmawiał? Chciał mnie przerazić? A może sprawiało mu przyjemność patrzenie na mój dyskomfort?

Kiedy odeszliśmy kilka kroków odezwał się ponownie.

– Twój pies, jest… dobrym kompanem. Jestem dla ciebie oschły tylko dlatego, że… jeszcze długa droga przed tobą… a ja nie chcę patrzeć jak kolejna osoba ginie bezsensownie. – Cóż za ironia, że mówił to właśnie mi… Osobie, która i tak podpisała na siebie wyrok śmierci.

– Nie martw się – prychnęłam. – Moje życie i tak od dawna wisi na włosku…

Śmierć to śmierć. Sensowna czy bezsensowna i tak znikniesz z ludzkiego życia. Zapomniany, samotny.

– Rób jak uważasz… – Ze smutnym uśmiechem patrzyłam jak odchodzi. Znowu usiadł pod filarem z Annunem u boku. Nie mogłam nie zauważyć jak do siebie pasują. Dogadaliby się, stanowili lepszą parę towarzyszy…

Chciałabym mieć w tej kwestii coś do powiedzenia – pomyślałam, a potem skierowałam swoje myśli bezpośrednio do Annuna.

Kiedyś to się skończy… Ty odzyskasz wolność, a ja odejdę w spokoju… I żadne z nas nie będzie już samotne.