poniedziałek, 31 maja 2021

Mara II

 

Po tym jak odpoczęliśmy, emocje opadły i zregenerowaliśmy siły. Dopiero teraz dostrzegliśmy to, co wcześniej umknęło nam w całym zamieszaniu wywołanym pojawieniem się zjawy – drzwi. Drzwi, a którymi kryła się jedynie drewniana klapa. Zanim wpakowaliśmy się w kolejną zgraję trupów, zjaw lub czegoś jeszcze bardziej śmiercionośnego, postanowiliśmy sprawdzić pozostałe odnogi w korytarzu, żeby upewnić się, że nic nie zajdzie nas od pleców.

Xsarvo po raz kolejny zostawił nas z tyłu praktycznie samemu wykańczając grupę szkieletów która została zamknięta w komorze kilka stóp od drzwi do miejsca z sarkofagiem. Kiedy wszyscy przeciwnicy zamienili się w kupkę połamanych kości wewnątrz pozostały tylko ciała owinięte w białe całuny.

Skrzywiłam się i odwróciłam wzrok, kiedy Xsarvo po raz kolejny decydował się przeszukać zwłoki i zabrał kilka srebrnych monet. Czy teraz będziemy obrabiać każdego pochowanego tutaj nieszczęśnika?

– Czy naprawdę musisz to robić? – zapytałam z wyraźną rezygnacją w głosie. Nawet na mnie nie spojrzał, jedynie wzruszając ramionami.

– Im i tak na nic się nie przydadzą – mruknął. Przełknęłam narastającą w gardle gorycz. Nie było sensu się wykłócać. Odwróciłam wzrok i postanowiłam milczeć.

Do sprawdzenia pozostał nam już tylko ostatni korytarz. Szeroki na dziesięć stóp, rozszerzał się w podłużną komnatę, a później znów odbijał w lewo. To w tej odnodze dostrzegliśmy zaschniętą krew, a później, kiedy światło padło jeszcze dalej, połowę ciała. Wyglądało to, jakby nieszczęśnik próbował uciec od czegoś co znajdowało się za drzwiami, a monstrum odgryzło mu całą dolną część ciała. Chłopak mógł mieć może szesnaście lat, wciąż otwarte, puste oczy, czysty horror odbijający się na twarzy. Ile trwało zanim umarł? Wykrwawił się? A może sam ból i strasz wystarczyły, by zatrzymać mu serce.

– Biedactwo – szepnęłam pod nosem.

– Chyba powinniśmy tam wejść. – Randal skinął głową na drzwi. Zmarszczyłam brwi, przypominając sobie resztę wcześniejszej komnaty zalaną mrokiem.

– Proponuję się cofnąć i sprawdzić resztę. Cokolwiek czeka na nas za tymi drzwiami, nie chcielibyśmy, żeby nagle jakieś chodzące trupy wyskoczyły nam na plecy – wtrąciłam.

– Zostanę i popilnuję drzwi – zaproponował Xsarvo. Zdusiłam krzywy uśmiech. Oczywiście, że tak, sam musiał już zauważyć, co ukrywała przed nami ciemność.

Razem z pozostałymi wróciłam  więc i podeszłam do końca komnaty. Po prawej, w niewielkim wgłębieniu ułożono kolejne, owinięte w całun zwłoki. Przed nami pozostały jedynie solidne drewniane drzwi. Randal postanowił, że dobrym pomysłem byłoby spróbować je wywarzyć… Wszyscy odsunęliśmy się, robiąc mu dość miejsca. Wziął rozbieg i… odbił się od nich z głuchym łoskotem. Odwróciłam głowę i zagryzłam wargę, chcąc powstrzymać wybuch śmiechu.

– Spróbujmy może w tradycyjny sposób, dobrze? – zaproponowałam podchodząc i naciskając KLAMKĘ. Delikatne pchnięcie i drwi poruszyły się z głośnym skrzypieniem.  Odwróciłam się przez ramie i posłałam reszcie mały uśmiech.

Kiedy moje magiczne światło padło do środka, odkryło niewielkie, klaustrofobiczne wręcz pomieszczenie z pojedynczą trumną.  Mole i Ragnar natychmiast postanowili sprawdzić co jest w środku. Ku mojemu obrzydzeniu, kiedy tylko odkryli szkielet ubrany w skórzaną zbroję, od razu postanowili ją sobie zabrać.

Zacisnęłam dłonie w pięści i milczałam, kiedy zaczęli wzajemnie się przekrzykiwać i przekomarzać, kto ma ją założyć. Ich krzyki zwabiły także Xsarvo, który wprost odmówił zaproponowanej zbroi, ale ocenił ją jako naprawdę przydatną. Nie potrafiąc dłużej ich słuchać, wyrwałam zbroję z rąk Xsarvo i cisnęłam nią prosto w Ragnara.

– Masz i zamknijcie się wreszcie! – warknęłam odwracając się na piecie i odchodząc do miejsca, gdzie wciąż leżało ciało szesnastolatka. Z całych sił starałam się na niego nie patrzeć kiedy przechodziłam obok, widok był okropny, a świadomość, że ten chłopak miał zapewne rodzinę, która czeka na jego powrót, tylko po to, by nigdy już go nie zobaczyć, łamał mi serce.

Xsarvo jako pierwszy zdecydował się wkroczyć przez ostatnie drzwi, jakie nam zostały. Magiczne światło nie sięgało na tyle daleko, bym mogła dostrzec co było w środku, ale spanikowany krzyk Ragnara i jego zawodzenie o „obrzydliwych, wielkich pająkach” dało mi jasny obraz tego z czym będziemy musieli się mierzyć. A raczej z czym mielibyśmy się mierzyć…

Po raz kolejny Xsarvo ukrył się w głębokich cieniach, które nas otaczały, ale to co później się wydarzyło, musiało być jego sprawką. Kamienną, zakrwawioną podłogę pokryła masa pnączy i kwiatów. Gdyby nie fakt, że właśnie rozpoczęliśmy walkę, widok byłby naprawdę piękny. Problem polegał na tym, że pnącza zaczęły owijać się wokół naszych nóg i utrudniać poruszanie się. Nie robiły nam w żaden sposób krzywdy, po prostu były niezmiernie irytujące.

– Xsarvo! – warknął Randal. – Czy musiałeś zablokować także nas?!

Nie padła żadne odpowiedź.

Ciężko to przyznać, ale większość z nas, przez niemal całą walkę utknęła w tych magicznych roślinach i wyswobodziła jedynie na ostatnie kilka ataków. Na dodatek moje słabe ludzkie oczy nie pozwoliły mi dostrzec choćby połowy wali jaką toczył Xsarvo oraz Randal. Frustracje rozwiewały jedynie przekomarzania Mola i Ragnara, który zaczęli rozwodzić się nad tym, czy pająk faktycznie jest pająkiem, czy jedynie wielką pluskwą.

Kiedy truchło osunęło się na ziemię, a z jego ciała zaczęła wyciekać zielonkawa krew, przypominająca bardziej maź, odetchnęłam z ulgą. Po raz kolejny wyszliśmy z walki żywi, a wręcz praktycznie nienaruszeni. A przynajmniej większość z nas.

Zmarszczyłam brwi z niepokojem przyglądając się Xsarvo, który wciąż, bez litości siekał martwe truchło pająka.

– Xsarvo, daj już spokój! On nie żyje! – zawołał Randal, starając się przyciągnąć uwagę barbarzyńcy.

Nie padła żadna odpowiedź. Nawet cień znaku, że mógł nas usłyszeć. Niewiele myśląc, podeszłam do niego, chcąc w jakiś sposób zwrócić jego uwagę.

Kiedy teraz o tym myślę, było to otwarcie serii fatalnych działań, które mogły doprowadzić do nieszczęścia. Poczułam się zbyt  bezpiecznie w pobliżu ich wszystkich. Zapomniałam, że tak naprawdę jesteśmy dla siebie zupełnie obcymi osobami. Naprawdę powinnam była wiedzieć lepiej.

Kiedy tylko moja dłoń dotknęła jego ramienia, pełne szaleństwa, złote oczy spojrzały wprost na mnie. Nim zdążyłam zrozumieć, co się dzieje, uniósł miecz i zamachnął się nim na mnie. Strach ścisnął mi gardło i zmroził całe ciało. Jeśli zdecydowałby się mnie zabić, w żaden sposób nie mogłabym się osłonić. Metal zaświszczał niebezpiecznie blisko mnie, po czym zatrzymał się ocal od mojej głowy. 

Cały czas patrzyłam w twarz Xsarvo, więc doskonale widziałam moment, w którym wróciła mu świadomość. Oczy rozszerzyły się i zalała je czysta groza. Jeśli ktoś do tej pory miałby wątpliwości, czy faktycznie nie panował nad sobą, teraz odrzuciłby je w jednej chwili.

– Xsarvo? – Mój głos był niewiele głośniejszy od westchnienia powietrza ulatującego przez usta.

– Xsarvo – powtórzyłam niewiele głośniej, krzywiąc się na każde załamanie mojego głosu. Wciąż milczał i tylko gapił się na mnie tym przerażonym wzrokiem. Jakbym już nie żyła, a moje martwe ciało wykrwawiało się tuż przed nim. Patrzył na mnie, ale mnie nie widział.

– Wszystko w porządku Xsarvo? – Nie miałam pojęcia, czy był to głos inny niż po prostu mój, łamiący się i pełen paniki, czy może jakikolwiek bodziec z poza tej surrealistycznej bańki, w którą wpadliśmy oboje, ale głos Randala faktycznie do niego dotarł.

– Nie, nic nie jest w porządku. – Brzmiał na kompletnie złamanego. Miecz zsunął się z brzękiem na podłogę, a Xsarvo odsunął się pod ścianę i usiadł ukrywając twarz w dłoniach. Przez chwilę spoglądałam na resztę drużyny, czekając na ich reakcje.

Nic się nie wydarzyło.

Z sercem wciąż łomoczącym w piersi, ruszyłam w stronę Xsarvo i opadłam pod ścianą tuż obok niego. Nie poruszył się.

– Hej, wiesz… Nic się nie stało. – Wszystko we mnie wrzeszczało nad głupotą tego stwierdzenia. Stało się i to dużo, dla żadnego z nas nie było to „nic”.

– Zawahałeś się, nic mi nie jest. – Najwyraźniej oboje wiedzieliśmy, że w tym momencie mówiłam chyba tylko po to, żeby mówić, by nie rozbić się na tysiące kawałków i rozpłakać przed nimi wszystkimi jak małe dziecko.

– Pierwszy raz. Zatrzymałem się pierwszy raz.

Implikacje stojące za tym prostym stwierdzeniem uderzyły we mnie i wymazały wszelkie słowa, które miałam powiedzieć. Dosłownie nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa, jedyne co zrobiłam, to oparłam głowę na jego ramieniu, starając się zapewnić mu choć fizyczne ciepło drugiej osoby. Czułam jego drżące ciało po moim policzkiem.

Bez słowa zgodziliśmy się zrobić postój. Zmaltretowane zwłoki olbrzymiego pająka mogły nie stanowić najlepszego towarzystwa, ale w obecnej sytuacji niewiele nas to obchodziło.



Nikt nie był skłonny do rozmowy, a przytłaczająca cisza z każdym oddechem zdawała się napierać na nas coraz bardziej. Niemal z przyzwyczajenia sięgnęłam po swoją lirę, chcąc oderwać się od smrodu krwi, śmierci i strachu. Nie spodziewałam się tego, że gdy tylko zacznę grać, zaleje mnie fala wspomnień, wspomnień ewidentnie nie należących do mnie.

Była tam dziewczyna, podobna do mnie, siedząca pod drzewem i zabawiająca resztę grupy, zgromadzoną wokół ogniska, skoczną melodią i uroczym śpiewem. Był też Xsarvo, siedział za wszystkimi, przekomarzał się i… uśmiechał. Bez tego chłodu w oczach, bez gburowatego mruczenia. Czułam się, jakby ktoś właśnie pokazał mi całkowicie alternatywny świat, do którego nie było drzwi. Tylko gruba szyba, przez którą mogłam obserwować coś, czego nigdy mieć nie miałam. A raczej, jak się chwilę później okazało, coś, co kiedyś posiadał Xsarvo, ale rozpadło mu się w ramionach, a jedyna co pozostało to ciebie wspomnień i gorycz.

Kolejne wspomnienia były plątaniną krzyków, krwi, spirali kolorów i otępiającego gniewu. A potem przyszedł strach, szok, zaprzeczenie i rozpacz…  Od tego momentu zawsze była już tylko rozpacz.

– To nie była twoja wina. – I po raz kolejny poczułam się jak kompletny błazen. Jakie miałam prawo, by go rozgrzeszać, kiedy moje własne grzechy wciąż ciążyły mi na sercu?

– Wiem, jak to jest stracić bliskich… – Po raz pierwszy od początku całej tej rozmowy, była to prawda. Wiedziałam jak to jest stracić najważniejszą osobę w życiu, ba… wiedziałam jak to jest być odpowiedzialnym za śmierć tej osoby.

– Ile masz lat? – Ostatnim czego bym się spodziewała w takim momencie byłoby pytanie o wiek, nie w takiej chwili. Gotowa na zlekceważenie lub wyśmianie nawet nie spojrzałam w górę na jego twarz.

– Dziewiętnaście. – burknęłam.

– Byłaby w twoim wieku… – Zrozumienie przyszło dopiero po chwili, kiedy przez moje usta miała przecisnąć się jakaś uwaga o tym, że nawet będąc młoda, znam realia tego świata, zamarłam.

– Nie winiłaby cię.

Bogowie, gdyby tylko było to coś więcej niż obrzydliwe ciastko prawdy, zalane grubą warstwą lukru kłamstw i półprawd, by ukryć gorzki smak spalenizny…

– Nie widziałaś, jak patrzyli na mnie jej rodzice, jak wszyscy w wiosce uważali mnie za potwora…

– Ludzie zawsze szukają kozła ofiarnego, szukają winnych… – Nawet jeśli mieliby winić siebie samych, pozostało przemilczane.

 Później żadne z nas nic już nie powiedziało, aż do końca odpoczynku.

czwartek, 27 maja 2021

RPG - co to jest i czym to się je?


RPG to skrót od Role Play Game, i jest to rozrywka która towarzyszy ludzkości od roku 1974, kiedy to w USA powstała kultowa już gra Dungeons & Dragons. Lochy i Smoki bardzo szybko zagościły w amerykańskich domostwach, a w niedługim czasie opanowały cały świat. Na podstawie książęk D&D powstały liczne gry komputerowe jak choćby Baldurs Gate, czy Neverwinter Nights. 

Jednak my skupiamy się na klasycznych grach rpg, tzw paper & dice. Dzięki współczesnej technologii możemy grać mimo odległości które nas dzielą (jeden z graczy mieszka w UK), ale zanim powstały strony internetowe jak roll20 grało się przy stole. A stół zazwyczaj był zarzucony stosem kartek z notatkami, mapą taktyczną rysowaną na bierząco i całą masą kostek o przedziwnych kształtach i ilości ścianek. Należy oczywiście pamiętać o przekąskach i napojach, które były nieodłączną częścią takiego spotkania. No dobrze, ale o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi? 

Wśród graczy jedna z osób pełni rolę Mistrza Gry, jest to narrator który opisuje świat oraz skutki działań bohaterów prowadzonych przez graczy. Poza tym Mistrz Gry, czy też MG wciela się w postacie niezależne, a przede wszystkim szukuje historię w jakiej postacie graczy wezmą udział. Reszta graczy wciela się w postacie bohaterów, może być to rosły wojownik, smukła czarodziejka, albo jeśli gra dzieje się w bardziej nowoczesnym świecie sprytny haker. Ich zadaniem jest odgrywanie swoich postaci i wchodzenie w interakcje z opowieścią jaką snuje MG. 

Bo gry rpg to tak naprawdę domowa sztuka teatralna. Najbardziej trafnym opisem tej rozrywki było nazwanie jej grą wyobraźni. Poza planszą z narysowanymi kilkoma prostymi kreskami pomieszczeniami i żetonami (lub figurkami jeśli ktoś takie posiadał) nie ma żadnych fizycznych pomocy w prowadzeniu zabawy. MG chowając się po jednej stronie stołu prowadzi narracje i rozstrzyga wszystkie akcje poprzez rzuty kośćmi, a zasady co i jak się wydarzyło wyczytuje z opasłych książek zawierających informacje o mechanikach rządzących grą. I chociaż Mistrz tworzy świat i żyjące w nim istoty dzięki książką, to bez graczy to wszystko pozostaje tak naprawdę martwe. To ich decyzje prowadzą do rozwiązania fabuły, to dzięki nim biedna wieśniaczka może mieć co włożyć do garnka jeśli zdecydują się jej pomóc. Ich rozmowy z postaciami prowadzonymi przez MG mogą doprowadzić do odkrycia przerażających tajemnic ukrywanych przez barona. 

A wszystko to w ramach wspólnie snutej opowieści. A po skończonej zabawie i w oczekiwaniu na kolejne spotkanie, rozpamiętuje się najzabawniejsze i najbardziej zapadające w pamięć wydarzenia z gry. To wspaniała zabawa dzięki której można poczuć się bohaterem niczym Aragorn z Władcy Pierścieni.


I (Mara)

 

Na miejsce dotarliśmy późnym rankiem. Na niebie widoczne było zaledwie kilka poszarpanych i rozmazanych chmur, które nawet nie zasłaniały słońca. Była nas piątka, ja i cztery inne osoby. Mała, naprędce posklejana przez Gildię drużyna, niemal zupełnie obcych dla siebie osób. Czego jednak można by się spodziewać, gdy zadanie, do którego zostaliśmy przydzieleni było zbyt słabo płatne, by poświęcić mu czas dłuższy niż jedna myśl.

Pisząc „naprędce posklejaną” naprawdę mam to na myśli. Pół-ork i pół-elf musieli znać się już wcześniej, bo po przebąkiwanych uwagach byli ze sobą całkiem blisko. Palladyn wydawał się najbardziej towarzyski i bezpieczny. Zresztą, jako ludzie, bardzo prawdopodobne, że trzymalibyśmy się blisko. Ostatnim członkiem drużyny, pomijając oczywiście mnie, był gburowaty, snobistyczny barbarzyńca, którego rasy nie mogłam rozpoznać.

– Xsarvo. I tyle wam na razie wystarczy. – burknął, gdy starałam się zagaić rozmowę i obrzucił nas chłodnym spojrzeniem tych przeszywających żółtych oczu z pionowymi źrenicami. Naprawdę typ gbura, prawdopodobnie nie traktował mnie jak powietrze tylko dlatego, że byłam jedyną osobą skłonną proponować jakiekolwiek posunięcia. Choć muszę przyznać, że w sytuacji, w której się znaleźliśmy wymiana wzajemnych docinków była w pewien sposób zabawna. Poczułam się jakbym znowu była w domu –besztana przez brata za ukrywania się w lesie, by wymigać się od pracy. Dawno nikt nie sprawił, że wróciłam myślami do tamtych lat, czasów, gdzie wszystko było łatwiejsze.

Po wykupieniu noclegu w karczmie i „odrobinie alkoholu” języki same nieco się rozluźniły – wszystkie za wyjątkiem pana „jesteście dla mnie niczym, dopóki nie udowodnicie swojej wartości w walce”.

Zwinny, jasnowłosy pół-elf z łukiem nazywał się Ragnar, najcichszy z drużyny pół-ork – Mole, rosły, może kilka lat starszy ode mnie palladyn z ciemnymi sięgającymi szczęki włosami, przedstawił się jako Randal.

– Jestem Mara. – Uśmiechnęłam się przyjaźnie. Dawno już zauważyłam, że ciężej jest skrzywdzić osoby, które darzy się sympatią, a w tak… różnorodnej grupie, zapewnienie sobie bezpieczeństwa, było na pierwszym miejscu.

Karczma pozwoliła nam wypocząć do podróży, a mi udało się zarobić kilka miedziaków na scenie. Nie był to mój najlepszy występ, a widać było, że ludziom tutaj nie przepełniają się kieszenie.

Słońce powoli zaczynało opadać w stronę horyzontu. Czas spędzony w karczmie uchronił nas przed najgorszym skwarem południa. Podczas spotkania u wójta dowiedzieliśmy się, że problemem, który nas tu ściągnął, mają być, chodzące nocą po miejscowym cmentarzu, trupy, przez które zniknęło już kilka osób. Odesłano nas także do miejscowego grabarza, mającego niby opiekować się cmentarzem. Opiekować?! Też coś! Człowiek albo coś kręcił i starał się ukryć fakt, że wioska ma problem, albo zwyczajnie miał swoją pracę w głębokim poważaniu. Jakim cudem cała wioska prócz niego „wymyśliła” sobie historie o chodzących trupach? Jedyne co zyskaliśmy to Ragnara, który uparł się na jakieś dźwięki dochodzące z domu grabarza i chłodną odprawę na cmentarz. Picie w karczmie przed zajęciem się zleceniem definitywnie nie było dobrym pomysłem.

Było już ciemno, gdy dotarliśmy do bram cmentarza. Co zaskakujące, nie był on w żaden sposób oświetlony, przez co musieliśmy się poruszać niemal na omacku. To znaczy ja i Randal musielibyśmy błądzić na ślepo, gdyby nie łagodne światło bijące z mojego rapiera.

Kocham magię i to jak potrafi ułatwić życie.

Mole i Ragnar trzymali się nieco z tyłu, cicho ze sobą rozmawiając, a Xsarvo zostawił nas wszystkich za sobą, nie przejmując się żadnym źródłem światła.

To właśnie on wplątał się w pierwszą walkę, kiedy kilka stóp od bramy cmentarza faktycznie pojawiły się pierwsze ożywione szkielety. Teraz nie było już opcji, grabarz musiał kłamać.



Randal bez zastanowienia dołączył do Xsarvo wewnątrz cmentarza. Naprawdę nie wiem, co sobie myślał walcząc praktycznie na ślepo…

Wtedy też stało się coś naprawdę niezwykłego. Wciąż stałam zbyt daleko by dostrzec wszystko dokładni, ale mogłabym przysiąc, że oczy Xsarvo rozbłysły w ciemności a miejsce, w którym stał pojaśniało delikatną aurą. Może to dlatego Randal, ślepy na zlatujące się zewsząd trupy nie skończył rozerwany na strzępy. Co nie znaczy, że kilka minut później omal nie stracił głowy przez topór Xsarvo. Bogowie miejcie nas w opiece, bo nim to zadanie się skończy, my zajmiemy miejsce na tym cmentarzu, o ile nie wyrzucą nasze ciała wilkom na rozszarpanie.

Kilka trupów próbowało nawet wydostać się przez bramę i dopaść mnie oraz Ragnara. Mogłabym przysiąc, że gdy rozwaliłam jednego z zombie, Xsarvo miał czelność odwrócić się do mnie i uśmiechnąć. Walczył razem z Randalem z niemal dwoma przeciwnikami na głowę i jedyne co rozbił to poprawił włosy!!! Wirował i kręcił toporem w śmiertelnym tańcu, praktycznie nie zauważając Randala, który teraz musiał unikać nie tylko trupów, ale czasem również własnego towarzysza.

Tymczasem niemal przez cały początek walki Mole… próbował przeskoczyć mur cmentarza.

Kiedy w końcu udało mu się przedostać na drugą stronę, element zaskoczenia musiał zadziałać na naszą korzyść, bo kilka trupów stanęło w płomieniach i zmieniło się w kupkę zwęglonego mięsa i kości.

Pozbycie się, ściśniętych w maleńkim mauzoleum, niedobitków było już tylko formalnością. Wszyscy rozsypali się w stare, czasem zwęglone magicznym ogniem, chrzęszczące pod nogami pobojowisko. Gdzieś na granicy świadomości uderzyła mnie myśl, że kiedyś były to żywe osoby. Ludzie mający domy, rodziny i przyszłość. Dlaczego ktoś nie mógł zostawić ich w spokoju nawet po śmierci?

Z mrocznych myśli wyrwał mnie Xsarvo, który z widoczną niechęcią przyznał, że mylił się co do mnie. Kto by pomyślał, że zaimponowanie mu wymagałoby po prostu rozwalenia paru czaszek?

Lekko zszokowana wydukałam jakieś kompletne bzdury o radzeniu sobie, które nie były niczym więcej niż robieniem dobrej miny do zlej gry.

Kiedy rozejrzeliśmy się po mauzoleum, podkamiennym sarkofagiem odkryliśmy przejście do podziemi. W środku śmierdziało stęchlizną i śmiercią. Otaczające nas kamienie były zimne i wilgotne, a nasze kroki niosły się echem po długim korytarzu. Nim dotarliśmy do końca, wyskoczyło na nas jeszcze kilka szkieletów, z którymi szybko się rozprawiliśmy. Niespodzianka czekała na końcu, w postaci cholernego upiora. To coś pojawiło się gdy tylko poruszyliśmy wieko grobowca, od którego Xsarvo wyczuł magię nekromancji. Mole omal nie zginął, dzięki bogom to coś spudłowało… Odrobinę mniej szczęścia i mogłoby być naprawdę nieciekawie.

Grobowiec należał do zmarłego palladyna, który stał się bohaterem wioski. W środku znajdował się także przepięknie wykonany miecz, który Xsarvo chętnie sobie przygarnął. Wywołało to mały spór, ponieważ zarówno ja, jak i Randal byliśmy przeciwko. Może i wójt powiedział, że wszystko co znajdziemy na cmentarzu, możemy sobie zabrać, ale nie chciałam dorabiać sobie w taki sposób. Przekręty, czasem nawet sporadyczne przeszukanie kieszeni staruchów zbyt zaabsorbowanych ładną, nastoletnią dziewczyną zabawiającą całą zgraję w ich pijackim zamroczeniu… Nie byłam święta, dobrzy i „litościwi” ludzie nie przetrwaliby na ulicy, ale rabowanie zmarłych, było czymś, czego nie mogłabym znieść. Nie jeśli chciałam wierzyć, że mojej rodzinie dane było znaleźć spokój.

Zostaliśmy jednak przegłosowani i z grymasem na twarzy patrzyłam, jak Xsarvo ogląda nowe znalezisko.

 Zmęczeni i roztrzęsieni postanowiliśmy zrobić sobie chwilę przerwy. Po jakimś czasie wyciągnęłam nawet swoją lirę starając się przerwać przytłaczającą ciszę delikatną, uspokajającą melodią.

Mam tylko nadzieję, że dalej nie spotka nas już nic gorszego…