sobota, 12 czerwca 2021

V (Mara)

 Kiedy dotarliśmy do Hope, wioska wyglądała na zupełnie opuszczoną. Wymarła ulica, po bokach której stały szare kamienne domy z oknami zabitymi deskami. Jedyna karczma wydawała się cicha i pusta.

– Cicho tutaj – mruknęłam, pochylając się mocniej na grzbiecie Artaxa, by wtulić się policzkiem w jego szyję.

– Nie sądzę, żebyśmy mieli tutaj czego szukać. Powinniśmy iść dalej – zasugerował Ragnar.

Niemal w tej samej chwili z pozornie opustoszałeś karczmy wyszedł mężczyzna. Cóż… wyszedł było stwierdzeniem bardzo na wyrost. Wytoczył się niemal od razu potykając się i upadając twarzą w błoto. Patrzyłam jak Randal bez zastanowienia zeskakuje z konia i podbiega do nieszczęśnika.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytał, potrząsając pijakiem.

– Zostaw go Randal i ruszajmy dalej – zirytował się Xsarvo.

Randal bez słowa złapał pijanego mężczyznę i przeciągnął popod poręcz schodów. Nie zdążył nawet się wyprostować, kiedy w drzwiach karczmy stanęła kolejna osoba. Starszy żylasty człowiek z tłustych włosach zaczesanych do tyłu i bujnej brodzie oparł się o ramę drzwi z rękami założonymi na piersi.

– Och, a więc podnieśliście tego pijaka – burknął, nie zaszczycając nieprzytomnego nawet spojrzeniem. – Nowi jesteście, co nie? Co was sprowadza do tej, zapomnianej przez bogów, wiochy?

Przez chwilę patrzyliśmy po sobie niepewnie.

– Podróżujemy na Umarłe Pustkowia, do Kruczej Twierdzy – zagaiłam w końcu. Wioska nie była aż tak daleko, jeśli krążyły jakieś pogłoski, to ktoś musiał coś słyszeć.

– Krucza Twierdza? Pierwsze słyszę… – karczmarz zbył nas machnięciem ręki. Zmarszczyłam brwi, czyżby Twierdza była otoczona jakąś barierą, czy innymi zaklęciami odwracającymi uwagę? A może wreszcie udało nam się napotkać ten unikalny gatunek ludzki, który nie wtykał nosów na nie swoje interesy?

– Od dawna nie było tutaj podróżnych. Nie, odkąd te cholerne hobbgobliny zalęgły się w kopalni. Przepłoszyli ludzi z pracy, ci, który mogli wynieśli się w poszukiwaniu lepszego życia, ci który nie mogli, utknęli w ruinie ledwo wiążąc koniec z końcem.

Chcąc nie chcąc odwróciłam się w stronę nieprzytomnego pijaka opartego o schody. Hobgobliny nie powinny być zbyt dużym problem. Może moglibyśmy…

– A gdybyśmy… zajęli się problemem? – Nawet nie ukrywałam delikatnego uśmiechu. Mogłam się spodziewać, że Randal niemal od razu rzuci się na pomoc tym ludziom. Z ukosa obserwowałam jak Ragnar kiwa głową, a Xsarvo zaciska pięści. Wszyscy byli gotowi iść do tych kopalni.

– Róbcie co chcecie, ale nie liczcie na zapłatę. Ludzie tutaj nie mają co włożyć do garów, a co dopiero opłacać bohaterów.

– Spokojnie, rozwalenie kilku łbów będzie wystarczającą zapłatą.

Przez chwilę w mojej głowie mignął obraz koni, narażonych na spotkanie z hobgoblinami. To nie były konie bojowe, walka niemal na pewno by je spłoszyła.

– Czy możemy jednak zostawić tutaj konie? Lepiej żeby nie kręciły się w pobliżu kopalni – zapytała zmartwiona. Widziałam jak przez chwilę oczy karczmarza błysnęły i popatrzył po nas prawdopodobnie szukając sakiewek.

– Nie za darmo – mruknął w końcu. Poczułam jak narasta we mnie irytacja, ale zacisnęłam usta w wąską linię i raz jeszcze pogładziłam szyję Artaxa.

– Ile? – zapytałam hamując wszelkie oznaki gniewu.

Finalnie pozostawienie koni pod opieką kosztowało nas tylko kilka miedziaków. Niewiele biorąc pod uwagę jak miasto przetrzepało nam kieszenie. Później cała nasza czwórka w ciszy skierowała się ścieżką wskazaną przez karczmarza, prosto do kopalni.

Tuż przy wejściu stał mały drewniany budynek, przypominający odrobinę szopę, jednak po sprawdzeniu kazał się nie zawierać więcej niż kilku worków z ziemią i beczek i śmieci. Już mieliśmy wychodzi, gdy tuż obok Ragnara przemknęła strzała. Najwyraźniej komitet powitalny był już w pełni gotowy. Patrzyłam jak Ragnar chce zajść hobgobliny z zaskoczenia, korzystając z osłony drzewa i sporego głazu tuż przy wejściu. Xsarvo już szarżował do przodu a kilka kroków za nim podążał Randal. Kiedy jedna ze strzał dość dotkliwie raniła palladyna poczułam jak narasta we mnie ściekłość. Odepchnęłam ją na chwilę, zbliżyłam się do bruneta i delikatnie objęłam go ramionami.

– Trzymaj się swojej połowy – szepnęłam tłumiąc śmiech i skupiając się na uleczeniu rany. Nie zareagował, jedynie gapił się jak osłupiały kiedy go po puściłam i ominęłam dbając o to, by moja dłoń delikatnie musnęła jego.

 Przez chwilę walczyłam z pomysłem, który z rodził się w mojej głowie. Gdyby to nie wypaliło mogłabym uszkodzić wsporniki kopalni, a nawet jeśli wszystko poszłoby po mojej myśli spowodowałabym hałas, który na pewno przyciągnie więcej przeciwników.

Widząc jednak, że Ragnarowi ciężko celować zza głazu, a na Xsarvo napiera coraz więcej przeciwników ruszyłam do przodu. Kiedy stanęłam kilka stóp przed najbliższym hobgoblinem i miałam pewność, że w zasięgu znajduje się jak największa ich ilość zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Chwilę później fala energii i wyładowań elektrycznych buchnęła z mojego ciała. Wiatr, który się zerwał szarpał moje włosy, a po skórze przebiegały mi ciarki. Powietrze wypełniło się zapachem burzy. Stojący najbliżej mnie hobgoblin przetoczył się dziesięć stóp dalej kończąc jako zwęglona kupka mięsa. Reszta wrzasnęła z bólu podrygując spazmatycznie. Chwilę później głośny grzmot przeszył powietrze.

– Ała… – Odwróciłam się spanikowana w stronę Ragnara, który trzymał dłonie przy uszach. Skrzywiłam się. Zupełnie zapomniałam o jego czułym słuchu.

– Przepraszam! – odkrzyknęłam, a potem ruszyłam do walki pomóc Xsarvo. Pozbyliśmy się reszty komitetu powitalnego i popatrzyliśmy po sobie. Podświadomie szukałam wszelkich urazów, które wymagałyby uleczenia. Wszyscy byli cali i zdrowi.

Kolejnych dwóch przeciwników zastaliśmy niewiele dalej, za wielkimi drzwiami zrobionymi ze związanych ze sobą, drewnianych pali. Ragnar, korzystając z elementu zaskoczenia, przemknął w cieniu niezauważony i zaatakował hobgobliny z dystansu. Xsarvo był tuż za nim i nim walka zdążyła zacząć się na dobre, było już po wszystkim.

Westchnęłam ciężko kręcąc głową i nie spuszczając wzroku z Xsarvo.

– Czy ty naprawę musisz tak pędzić? – zapytałam ze śmiechem. Odwrócił jedynie głowę i wzruszył ramionami. Jak się okazało pomieszczenie musiało być kiedyś swoistym biurem kopalni, a ze znalezionych w biurku papierów, dowiedzieliśmy się, że górników wypłoszono prawdopodobnie około dwa miesiące wcześniej. Świeże worki z ziemią i stan kopalni bynajmniej nie wskazywały by opuszczono ją aż tak dawno temu.

– Czy chcecie mi powiedzieć, że hobgobliny tutaj kopią? – rozejrzałam się zmieszana. Czego hobgobliny mogły szukać w zwykłej, górniczej wiosce?

– Kopią, czy nie kopią, powinniśmy się rozejrzeć i zbadać sytuację – zaproponował Randal. Nim którekolwiek z nas zdążyło coś jeszcze powiedzieć, Xsarvo znikał już w korytarzu, a my, chcąc nie chcąc ruszyliśmy za nim niczym kaczątka za kaczą mamą.

W pewnej chwili korytarz rozgałęział się w dwie odnogi. Randal i Ragnar zaczęli nawet żartować, by rzucić monetą, ale po raz kolejny wszelkie pomysły spełzły na niczym, ponieważ pewien zirytowany barbarzyńca ominął nas i zniknął w ciemnościach prawego korytarza. Jak się później okazało, zaprowadził nas on do dwójki kolejnych hobgoblinów strzegących ogromnego kołowrotu wyglądającego jak część studni, lub maszyny wyciągowej.

Tutaj walka była cięższa z powodu małych rozmiarów komory i ziejącej pod drewnianym rusztowaniem, ciemnej dziury. Jeden nieostrożny krok i któreś z nas mogłoby skończyć na dnie ze skręconym karkiem. 

Kiedy dwa stwory padły martwe przyjrzeliśmy się małemu mechanizmowi. Lina była napięta, a więc na dnie musiało coś być.

– Jak myślicie, co powinniśmy… – nie zdążyłam nawet dokończyć zdania, kiedy Xsarvo bez słowa złapał za linę i zniknął w ciemności.

– Xsarvo! – Opadłam na kolana trzymając się drewnianej konstrukcji i patrząc w ziejącą pustkę.

– Na dole nie ma nikogo, jest bezpiecznie! – padła stłumiona odpowiedź. Biorąc ostrożny wdech i lekko panikując spojrzałam po reszcie towarzyszy. Nie mogłam puścić Randala przodem, potrzebował światła, najbezpieczniej byłoby więc, gdybym zeszła jako druga… Był tylko jeden problem, pomysł schodzenia po linie w ziejącą ciemność przerażał mnie na wskroś. Siadając na krawędzi oburącz chwyciłam linę, po namyśle, powinnam wtedy owinąć się nią dookoła, ale w nerwach zupełnie nie myślałam nad tym co robię. Posyłając ostatni zmieszany uśmiech palladynowi i pół-elfowi zaczęłam ostrożnie zsuwać się na dół. Nie dotarłam nawet do połowy, kiedy moje dłonie, płonąć od otarć z liny i utrzymywania całego ciężaru mojego ciała, w końcu się poddały. W głośnym piskiem runęłam w dół modląc się, by Xasrvo był w na tyle dobrym humorze, by chociaż próbować mnie złapać.

Był. Nie zmieniło to jednak faktu, że był również zbyt wolny i już po chwili opadłam tyłkiem na twardą ziemię. Całe powietrze uleciało mi z płuc i przez chwili praktycznie zapomniałam jak się oddycha. Resztkami przytomności zdałam sobie sprawę, że powinnam się odsunąć i jęcząc cicho przeturlałam się na bok. W samą porę, bo chwilę później w miejscu gdzie przed chwilą kuliłam się z bólu wylądował Randal… w niewiele lepszym stanie. Jako ostatni dołączył do nas Ragnar… Z zadowolonym z siebie uśmiechem i liną owiniętą wokół jednej nogi i materiałem koszuli nasuniętym na ręce by ich nie poranić. Zirytowana przeklęłam własną głupotę i odepchnęłam rękę Randala, który starał się wyleczyć moje ręce i potłuczone kości.

Xsarvo na szczęście nie skomentował całego zajścia.

Korytarz, w którym się znaleźliśmy prowadził po łuku aż do wąskiego, drewnianego mostu wybudowanego nad poziemnym strumieniem. Zupełnie przy ścianie znaleźliśmy dziwne, fioletowe kryształy, które Xsarvo określił jako magiczne. Udało mu się nawet zabrać jeden z nich, „na wszelki wypadek”.

Po przekroczeniu strumienia, kręciliśmy się przez chwilę przeszukując każde pomieszczenie, albo prócz dwóch wielkich posągów przedstawiających ubrane w zbroje szkielety i, co szczególnie zainteresowało Randala, beczek z piwem, nie znaleźliśmy nic wartego uwagi. Ostatnie wejście jakie nam zostało, prowadziło do szerokiego, oświetlonego pochodniami korytarza po bokach, którego widać było kilka masywnych drewnianych drzwi. Za jednymi z nich znaleźliśmy coś, co zupełnie nas zmroziło. Klatki o stalowych, grubych prętach na tyle duże, by zmieścił się w nich człowiek.

– Co tu się wyprawia? – szepnęłam spanikowana przysuwając się bliżej Randala.

– Myślicie, że trzymają tutaj… niewolników? – Ragnar wydawał się mieć podobne odczucia co do znaleziska. Nie chciałam nawet myśleć, że jacyś biedacy mogliby zostać pojmani i przetrzymywani tutaj pod ziemią przez potwory w czymś… takim.

Następne drzwi, dodały nam odrobinę więcej wiary. Po raz kolejny czekało nas starcie, ale też nie były to kolejne „cele” a zbrojownia. Dwójka dobrze wyposażonych hobgoblinów natarła na nas. Ragnar, który po raz kolejny starał się wykorzystać atak z zaskoczenia, nagle stał się bardzo łatwym celem.  Jakież było moje zdziwienie, kiedy, po tym jak jeden z hobgoblinów dość poważnie ranił pół-elfa, Xsarvo przepchnął się do przodu i skoczył na przeciwników.



Było tak samo jak wtedy z pająkiem. Całe pomieszczenie pokryły pnącza i kwiaty, a oczy Xsarvo błyszczały. Wyglądał jednocześnie przerażająco i niesamowicie. Kiedy obaj przeciwnicy leżeli martwi, pamiętna tego co stało się ostatnim razem, nie próbowałam się zbliżać.

– Xsarvo? – zawołałam spokojnie, mając nadzieję, że tym razem obejdzie się bez jakichkolwiek ataków. Na szczęście w tej samej chwili jego oczy przestały świecić, a pnącza zniknęły. Znowu był sobą.

– Wszyscy są cali? – zapytał ostrożnie. Skinęłam głową i posłałam mu delikatny uśmiech.

– Wszyscy się wyliżemy. Ragnar, poczekaj chwilę – zatrzymałam poł-elfa, który próbował wstać spod ściany. Przyklękłam przy nim i położyłam dłonie na ranie zadanej przez hobgoblina. Chwilę później patrzyłam jak delikatne światło otacza moje dłonie, a prócz krwi na ubraniu nie pozostał nawet ślad.

Delikatnie zatoczyłam się do tyłu. Zużyłam dość sporo energii na zaklęcia, bez dłuższego odpoczynku nie miałam szans na wykorzystanie czegokolwiek bardziej wymagającego niż rzucenie światła czy prostej iluzji… Ostrożnie podniosłam się na nogi dołączając do Randala, który akurat przeglądał wyłożone na stołach bronie. W tej samej chwili palladyn drgnął i sięgnął z powrotem po moją dłoń przyciągając mnie  do siebie jednym płynnym ruchem. Nim się zorientowałam bez słowa położył dłoń na moim policzku, gdzie wcześniej musnęła mnie jedna ze strzał. Rana zniknęła w jednej chwili.  

Miałam właśnie zaproponować chwilę odpoczynku, kiedy moją uwagę przykuł piękny rapier po przeciwnej stronie pomieszczenia. Ostrożnie wzięłam go w dłonie i sprawdziłam. Był piękny, ostry i wyraźnie lepszej roboty niż mój własny. Uśmiechając się pod nosem szybko wymieniłam obie bronie. Randal wciąż jeszcze przyglądał się pozostałym, podobnie jak Xsarvo, dlatego usiadłam pod ścianą obok Ragnara.

Właśnie miałam proponować zrobienie dłuższej przerwy, żeby zregenerować siły, ale Xsarvo przeciska się koło mnie do drzwi. Nie mam pojęcia gdzie znów go niesie, ale naprawdę przydałaby nam się chwila przerwy. To nie może skończyć się dobrze…

2 komentarze:

  1. Świetny blog, fajnie jest poczytać o przygodach Waszych postaci, zwłaszcza, że są starannie napisane i naprawdę wciągające :) I super, że różne części są pisane z perspektywy różnych bohaterów i dzięki temu można spojrzeć z różnego punktu widzenia na kolejne wydarzenia.
    Będę dalej czytać i mam nadzieję, że blog będzie kontynuowany aż do zakończenia przygody :)
    Pozdrawiam,
    Magicalus

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak najbardziej blog będzie prowadzony, a po zakończeniu aktualnej przygody możesz liczyć na znacznie bardziej rozbudowaną historię. Ten DC to wstęp mający przygotować nowych graczy RPG pod kampanie open world na mechanice Pathfinder ed2. Bardzo możliwe, że zaczniemy też nagrywać nasze rozgrywki i będę je publikować jako słuchowiska na yt lub Spoti

    OdpowiedzUsuń