Wilgoć, charakterystyczny zapach truchła i rozlanej krwi
wymieszany z odorem stęchlizny nadal wypełniają komnatę, w której odpoczywamy.
Żadne z nas nie odezwało się ni słowem, od kiedy cała piątka osunęła się pod ścianami.
Bo i jakże się tu odezwać po tym, co zasadniczo wszyscy przeżyliśmy ledwie
kilka chwil temu?
Wrócić należy jednak do początku… a raczej do momentu, w którym upiór strzegący grobowca unicestwiony został wspólnymi siłami nas wszystkich. Po krótkim nabraniu sił, ponownie rozejrzeliśmy się po komnacie, wyłapując coś, od czego upiór skutecznie odwiódł naszą uwagę – drzwi. Solidne wrota, które upiorny blask zjawy skutecznie ukrył przed naszymi oczyma, nim stanęliśmy z nią do walki. Rozwierając je, nasz wzrok przyciągnęła znajdująca się w podłodze drewniana, zakuta stalą klapa. Pomimo iż nęciła nas tajemnica przez ową skrywana, zdecydowaliśmy, że sprawdzenie pozostałych odnóg korytarza na obecnym poziomie katakumb będzie lepszym pomysłem niż pchanie się na kolejną trupę adwersarzy – bez znaczenia czy byłyby to kolejne żywe szkielety, zjawy bądź coś o stokroć groźniejszego.
Ponownie nasz żółtooki towarzysz zostawił nas nazad; nim dołączyliśmy do jego boku i dobyliśmy broni, sam zdążył rozgromić zastęp szkieletów czyhający w niewielkim alkierzu nieopodal komnaty, z której wyszliśmy. Po paru szybkich ciosach jedynie ciała złożonych na wieczny odpoczynek zawinięte w białe, nieco już przykurzone całuny pozostały w tychże ścianach.
Xsarvo ponownie nie miał najmniejszych skrupułów, by wepchnąć ręce między materiał przy każdym ciele celem wyłowienia paru srebrników. Zagryzłem nieco zęby, widząc co ten czyni i widząc kątem oka skrzywioną minę naszej bardki. Na wszystkich bogów, czy ten barbarzyńca za nic miał wszelkie tradycje i świętości, że dopuszczał się tak haniebnego czynu?
- Czy Ty naprawdę musisz to robić? – Mara w końcu przemogła się i spróbowała przemówić Xsarvo do rozsądku. Nie dodawałem nic od siebie; wydało mi się, iż sam mój wyraz twarzy ukazywał całe multum emocji, które targały mą duszą.
- Im i tak na nic się nie przydadzą – dobiegł w odpowiedzi pomruk żółtookiego schylonego nad kolejnym ciałem. Spojrzałem na sprawiające wrażenie obojętnych miny Ragnara i Mole’a, po czym pokręciłem głową. Wyglądało na to, że póki co nic nie docierało do tego zakutego łba…
Po szybkim przeczesaniu kolejnej części podziemi stanęliśmy na początku ostatniej niesprawdzonej odnogi. Korytarz był nie szerszy niż dziesięć stóp, acz im głębiej, tym bardziej rozszerzał się w swoistą komorę, by nagle skręcić w lewo, zionąc jednocześnie mrokiem czającej się za rogiem ciemności.
Nie ona jednak przykuła naszą uwagę, a krew. A literalnie ujmując, cała kałuża zaschniętej krwi ciągnącej się przez całą długość podłogi. Podeszliśmy bliżej, a nasza rudowłosa towarzyszka wzniosła nieco swój rapier, pozwalając bijącej z niego iluminacji paść na dalszą część korytarza. To, co tam ujrzeliśmy, musiało zmrozić nawet żółtookiego.
Ciało. Czy też raczej połowa ciała.
Połowa ciała należąca do młodego chłopaka, na oko nawet młodszego od stojącej u mego boku bardki, na którego twarzy malowały się nieopisany ból i groza. Co gorsza, nieszczęśnik wyglądał tak, jakby próbował salwować się ucieczką przed czymś, niestety polegając sromotnie wskutek odgryzienia mu przez owego nieznanego mam adwersarza całej dolnej części. Za nim malowała się kolejna kałuża krwi, jeszcze większa od tej na początku holu. Wyglądało na to, iż musiał leżeć tu dobrą chwilę, nim dokonał swego żywota w (prawdopodobnie) sromotnych męczarniach.
- Biedactwo – usłyszałem delikatny głos. Wszystko wskazywało na to, że tenże groteskowy widok musiał odcisnąć pewne piętno na Marze. Przeniosłem wzrok na drzwi, kryjące się przed ziejącym ciemnością rogiem.
- Chyba powinniśmy tam wejść i sprawdzić, co kryje się wewnątrz. – skinąłem głową na wrota.
- Proponuję, abyśmy najpierw cofnęli się i sprawdzili
resztę. Cokolwiek jest za tymi drzwiami, to nie chcemy by w najgorszym momencie
jakieś żywe trupy weszły nam na plecy. – stanowczy głos Mary nie zostawiał wątpliwości,
że proponowany przez nią wariant winien być poczyniony.
- Ja zostanę i popilnuję drzwi. Tak na wszelki wypadek. – Xsarvo stanął pod wrotami i założył ręce na siebie, jego wyraz twarzy mówiący wyraźnie, iż niełatwo będzie go stąd ruszyć. Lekki uśmiech był jednoznaczny – prawdopodobnie wiedział już, co czai się po drugiej stronie.
Tedy więc nasza czwórka wróciła się do głównego korytarza i
skierowała się do krańca komory. Z prawej strony, w niewielkiej alkowie, leżały
kolejne owinięte całunami ciała. Moje sumienie odetchnęło z ulgą – brak Xsarvo
z nami oznaczał, iż chociaż ci nieszczęśnicy będą oszczędzeni od
barbarzyńskiego przeszukania.
Przed nami rozpostarły się ponownie solidne, drewniane drzwi. Otaksowałem je wzrokiem od góry do dołu.
- Zróbcie mi miejsce. Spróbuję je wyłamać. – cofnąłem się kilkanaście stóp w tył, wziąłem rozbieg i z pełną mocą wjechałem z kopniaka w drzwi, licząc że te z trzaskiem wyłamią się z zawiasów lub przynajmniej z trzymającego je zamka bądź skobla.
O bogowie, jakże się przeliczyłem.
Wrota oparły się mocy mojego uderzenia, całkowicie absorbując jego impet, który to niczym skierowany w odwrotnym kierunku sprawił, że odbiłem się od nich, lądując na kamiennym podłożu i powodując przetoczenie się głuchego łoskotu przez znaczną część komory.
Mole i Ragnar nie kryli uśmiechu, Mara zaś z trudem tłumiła chichot. Kręcąc głową, bardka podeszła do drzwi.
- Może spróbujmy w tradycyjny sposób, dobrze? – z tymi słowy dziewczyna nacisnęła klamkę. Drzwi, niczym za użyciem magicznego zaklęcia, ustąpiły i otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Rudowłosa odwróciła głowę przez ramię i posłała nam lekki uśmiech. Przysiąc mogłem jednak, iż w jej oczach przez krótką chwilę błysnęło uczucie triumfu.
Światło rapiera Mary iluminowało niewielkie pomieszczenie, w którym ledwie mieściła się jedna, jedyna trumna.
- Hej, sprawdźmy co jest w środku. – nim zdążyłem zaprotestować, Ragnar już przecisnął się do trumny i zabierał się za uchylanie wieka przy ochoczej asyście Mole’a. Gdy owo spadło z głuchym odgłosem na podłoże, ujawnił się nam szkielet odziany w skórzaną zbroję. Obaj nasi towarzysze zdecydowali, że zabranie jej celem wykorzystania będzie prawym pomysłem.
Zmieliłem w ustach ciche przekleństwo jednocześnie widząc kątem oka, jak dłonie Mary niezauważalnie zaciskają się w pięści – nie wystarczało, że barbarzyńca plądrował groby gwoli własnego widzimisię, to jeszcze ci dwaj mieli czelność iść w jego ślady?!
Pół-elf i pół-ork zaczęli między sobą dokazywać i wzajemnie przekrzykiwać się, który z nich winien był przywdziać „znalezisko”. Ich coraz głośniejsze „Ty! – a właśnie że Ty!” zwabiły ku nam nawet Xsarvo, który żywo zainteresował się zarówno wywołanym przez wspomnianą dwójkę rwetesem jak i „łupem”, jeśli błysk jego żółtych oczu, gdy wziął zbroję w ręce, był jakimkolwiek wyznacznikiem.
W tym momencie nasza rudowłosa towarzyszka ruszyła z miejsca, najwidoczniej mając dość całego zamieszania. Gwałtownym ruchem wyrwała zbroję z rąk barbarzyńcy i cisnęła nią prosto w Ragnara, który z głośnym plaśnięciem przyjął trafienie nią w twarz.
- Masz i zamknijcie się wreszcie! Mam Was serdecznie dosyć! – warknęła, odwracając się na pięcie i kierując nas ponownie do miejsca, w którym leżały rozpołowione zwłoki młodzika. Przechodząc obok, dziewczyna starała się nie odwracać głowy. Nie dziwiło mnie to zanadto – tak młody człowiek musiał mieć rodzinę. Kto wie, czy nadal czekali na jego powrót? Czy mieli świadomość, że go nie zobaczą?
Gdy stanęliśmy przed wrotami, Xsarvo postanowił jako pierwszy je przekroczyć, co też uczynił żwawym krokiem. Ragnar i Mole wkroczyli tuż za nim – ich wzrok pozwalał im dojrzeć, co czyhało w środku, ja byłem zdany na światło bijące z rapiera Mary; nie sięgało ono aż tak daleko, by nasza dwójka mogła dojrzeć wnętrze komnaty.
Na wieści nie było dane czekać nam zbyt długo.
- PAJĄĄĄĄĄĄĄĄĄK! Wielki, obrzydliwy, jadowity PAJĄK! – spanikowany wrzask Ragnara dobitnie uświadomił nam dwie rzeczy: nasz pół-elfi przyjaciel wyraźnie cierpiał na arachnofobię, a ów siedzący w środku komnaty pająk musiał być tajemniczym adwersarzem, który uśmiercił młodzika z korytarza.
Wraz z Marą wpadliśmy do komnaty, gotowi rzucić się w wir potyczki, jednak nie było dane nam zagłębić się zbyt daleko.
Oto bowiem zalaną krwią podłogę wokół całej czwórki pokryła cała masa pnączy i kwiatów, a w ciemnościach, gdzieś na wysokości oczu Xsarvo, rozbłysły dwie zielone plamy. Chwilę później mrożący krew w żyłach skowyt przepełnił komnatę, mieszając się z rozbrzmiewającymi raz po raz odgłosami rąbania cielska przez świszczący w powietrzu miecz.
Zacząłem brnąć do przodu, chcąc mimo wszystko dołączyć do boku Xsarvo i pomóc mu w rozniesieniu bestii na strzępy, acz pnącza pokrywające podłoże nie pozwalały mi skutecznie skrócić dystansu, jako że zaczęły się one owijać wokół naszych kostek. Szczęściem w nieszczęściu nie robiły nam one absolutnie żadnej krzywdy – po prostu były strasznie denerwujące przez utrudnianie nam wykonania choćby kroku.
- Xsarvo! – wycedziłem przez zęby – Czy musiałeś zablokować także i nas?! Po co w ogóle to zrobiłeś?!
Barbarzyńca nie odciął się ni słowem. Za to częstotliwość świstu jego ostrza i mlaśnięć od uderzeń w cielsko wzmogła się.
Niechętnie to stwierdzam, ale pnącza okazały się na tyle uciążliwe, że nie mogliśmy się pokwapić do walki do prawie jej samego końca… o ile można by to w ogóle walką mienić. Xsarvo bowiem nie zostawił pająkowi żadnego pola manewru, wyprowadzając potężne ciosy jeden za drugim i nie bacząc na zawodzenie szkodnika. Dzięki bogom, udało mi się utorować sobie na tyle drogi, by w końcu dołączyć do barbarzyńcy i samemu wyprowadzić garść celnych zamachów mieczem, potęgując tylko cierpienia pająka kwiczącego teraz niczym zarzynane prosię. W pewnym momencie z tyłu dobiegło mnie przekomarzanie się Mole’a i Ragnara, którzy próbowali dociec, czy pająk jest rzeczywiście pająkiem, czy też może przerośniętą pluskwą, sądząc po braku charakterystycznego owłosienia. Najwyraźniej mieli oni dość walki z florą wokół nich i próbowali zabić czas poprawiając humor sobie i rudowłosej. Uśmiechnąłem się pod nosem – my tu tłuczemy adwersarza na mielonkę, a oni sobie sztuki czynią niczym dwaj filuci…
W końcu równoczesne uderzenie obu naszych mieczy przyniosło pożądany rezultat – z ostatnim kwikiem truchło szkodnika osunęło się na ziemię, efektownie rozkraczając się na środku pomieszczenia i zalewając podłoże zielonkawą krwią, gęstą niczym bliżej nieopisana maź. Strzepnąłem miecz i schowałem go z powrotem do pochwy na plecach, widząc wyraźną ulgę na twarzach pozostałych naszych towarzyszy.
Świst i mlaśnięcia nie przestały jednak dobiegać mych uszu. Odwróciłem głowę – Xsarvo wciąż z pełną mocą próbował posiekać truchło na plasterki.
- Xsarvo, daj już spokój! To koniec, on nie żyje! – krzyknąłem, starając się zwrócić jakoś uwagę barbarzyńcy, a echo poniosło me słowa po całej komorze. Ten jednak zdawał się zignorować poczynioną uwagę.
W tym momencie Mara podeszła do niego i wyciągnęła rękę, najwyraźniej chcąc zatrzymać żółtookiego. Bogowie, jakże brzemienna w skutkach mogła być ta lekkomyślna decyzja… Gdy teraz o tym myślę, niewiele brakowało, by cała sytuacja skończyła się tragicznie…
Gdy tylko dłoń dziewczyny dotknęła ramienia Xsarvo, ten gwałtownie odwrócił się w jej stronę, jego oczy świecące jadowitą zielenią tak ostrą, iż trzeba było mrużyć oczy. Nim zdołałem dobyć broni, ba – nim ktokolwiek zdołał zareagować w jakikolwiek sposób, barbarzyńca uniósł miecz i zamachnął się nim z całej siły, kierując ostrze ku rudym włosom.
Myśląc o tym po fakcie, mam wrażenie, że w tamtym momencie czas niemiłosiernie zwolnił, jednocześnie zmrażając nas wszystkich i nie pozwalając wykonać żadnej czynności. W uszach słyszałem dzwonienie własnego serca, a przerażony wzrok Mary dobitnie uświadamiał, że ta nie zdąży ani się obronić, ani zrobić uniku.
Potężny świst przeciął powietrze, a ostrze zatrzymało się dosłownie o cal od głowy dziewczyny.
Widziałem, jak Mara wlepia wzrok w Xsarvo, a jemu ułamki chwil od zatrzymania ostrza wracają zdrowe zmysły i naturalny, żółty kolor oczu. Jego źrenice natychmiast rozszerzyły się do rozmiaru srebrników, groza w nich czysta i wyraźna. Widać było, że doskonale rozumiał, iż panowanie odzyskał dosłownie w ostatniej chwili…
- Xsarvo… - cichy głos Mary nie zdawał się mieć najmniejszego efektu na owego. Barbarzyńca stał i szeroko rozwartymi oczyma patrzył się na dziewczynę, acz wyglądał tak, jakby myślami był gdzieś daleko.
- Xsarvo? – rudowłosa powtórzyła nieco głośniej, głosem drżącym niczym źdźbło trawy na wietrze.
- Wszystko w porządku, Xsarvo? – o bogowie, jak ja mogłem palnąć coś tak głupiego? O mały włos nie zdekapitował najmłodszej członkini naszej drużyny! Jak cokolwiek mogło być w porządku?
Po obojgu widać było, że mój głos wytrącił ich jednakże ze swoistego letargu.
- Nie Randal, nic nie jest w porządku… - ton żółtookiego kompletnie zbił mnie z tropu. Xsarvo wydawał się autentycznie… załamany? W tym momencie komnatę przepełnił brzęk ciężkiego miecza uderzającego o kamienną podłogę, a sam jego właściciel osunął się pod ścianę, ukrywając twarz w dłoniach wspartych o kolana. Odwróciłem wzrok, widząc palące spojrzenie dziewczyny. Nic nie powiedziałem – bo i co można było powiedzieć w tak trwożnej i niezręcznej chwili?
Bardka podeszła do Xsarvo i cicho usiadła obok niego. Ten nawet nie drgnął.
- Hej… wiesz… nic się nie stało. – głos, mimo że spokojny, nadal drżał. Nie dziwiło mnie to. „Nic się nie stało”? Dziewczyna prawie życie straciła, cud jedynie sprawił, że nadal była wśród nas. To nie było żadne „nic”.
- Zawahałeś się. Nic mi nie jest. – ciało rudowłosej zaczynały obejmować dreszcze. Najwyraźniej starała się czymś zająć, byle tylko nie myśleć o tym, co przed chwilą zaszło.
- Pierwszy raz…
- Hę?
- …zatrzymałem się pierwszy raz.
Implikacja tego stwierdzenia wyraźnie uderzyła dziewczynę, jeśli wierzyć jej rozszerzonym oczom. Nie wydała ani dźwięku, po prostu oparła głowę na ramieniu barbarzyńcy, który również wyraźnie zaczął się trząść.
Rozejrzałem się po wszystkich. Bezgłośnie wszyscy aprobowali dłuższy postój. Co prawda truchło półprzerobionego na mielonkę pająka nie stanowiło pierwszorzędnego akompaniamentu, ale w świetle ostatnich chwil niewiele nas to obchodziło.
Wszyscy opadli na ziemię, a ja ponownie wbiłem w szczelinę między kamieniami miecz i wsparłem na nim rękę – dziwnym trafem taka forma „polowego odpoczynku” była dla mnie najwygodniejsza. Do uszu dobiegła mnie cicha melodia – Mara, chyba z przyzwyczajenia, wyciągnęła lirę i zaczęła grać.
Widziałem, jak ekspresja na jej twarzy się zmienia. Jakby przeżywała coś, co było wspomnieniami… ale nie jej. Jakby dryfowała przez czyjąś przeszłość…
- To nie była Twoja wina. – powiedziała cicho w końcu. – Wiem, jak to jest stracić bliskich…
- Ile masz lat? – w odpowiedzi padło pytanie.
- Dziewiętnaście. – dziewczyna odburknęła zirytowana. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewała, jeśli wierzyć jej tonowi.
- Byłaby w Twoim wieku… - w tym momencie oświecenie i zrozumienie trafiło chyba nas wszystkich. Mimo iż głośno niewypowiedziane, brzemię jakie ciążyło na barbarzyńcy zdawało się dotrzeć do całej czwórki.
- Nie winiłaby Cię… - przez myśl przebiegło mi pytanie: czy na pewno? Czy osoba, która padła niewinnie ofiarą tego swoistego zaślepienia naszego towarzysza, miała świadomość, że ten nad sobą nie panuje?
- Nie widziałaś, jak patrzyli na mnie jej rodzice… jak wszyscy w wiosce uważali mnie za potwora…
- Ludzie zawsze szukają kozła ofiarnego, winnych… - dziewczyna urwała w pół słowa. Przymknąłem oczy. Wiedziałem co chce powiedzieć – nawet jeśli to oni byli winowajcami.
Nikt więcej się nie odzywa. Ta chwila wymaga milczenia od wszystkich z nas, choćbyśmy chcieli wylać swe frustracje względem tego, czego właśnie byliśmy świadkami.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz