Nie miałam pojęcia ile czasu mogło minąć, ale w końcu Yuan-ti obudził się i mogliśmy coś zjeść. Z przykrością patrzyłam na wyczerpujące się, zachomikowane jedzenie. Hobgobliny naprawdę były głupie, albo pewne siebie, skoro nie trudziły się odebraniem mi nawet tego najbardziej rzucającego się w oczy bagażu…
Cóż za zdziwienie, że to barbarzyńca, wyglądający na najmniej gadatliwego, po raz kolejny postanowił zagaić rozmowę i pociągnąć mnie za język. Krótka wymiana „uprzejmości” wreszcie dane mi było poznać imiona nowych „towarzyszy”. Pół-elf zwał się Ragnar, palladyn – Randal Astor, a mrukliwy Yuan-ti, Xsarvo.
– Słuchaj, nowa, trzymasz się z tyłu. – Złote oczy wpatrywały się we mnie z miażdżącą siłą. Nawet jeśli słowa brzmiały ostro, jakby chciał powiedzieć, że nie chce bym kręciła mu się pod nogami, wiedziałam jak z całej siły unika patrzenia w róg, gdzie złożone było ciało bardki. Może w cale nie był tak zimny i bez uczuć jak chciał po sobie pokazać?
– Spokojnie, nie spieszy mi się do śmierci – skwitowałam. I to była prawda. Nie mogłam umrzeć, nie teraz, nie z tym co czekało „po drugiej stronie”.
– Znalem jedną co tak mówiła, leży teraz tam. – Krótki ruch głową i oczy uciekające w zupełnie przeciwnym kierunku. Zdecydowanie dziewczyna nie była jedynie „znajomą” i w jakiś dziwny sposób mnie to wkurzyło. Jak tak dziwna, pokręcona i zupełnie niepasująca do siebie grupa mogła tak szybko nawiązać ze sobą relacje? Dlaczego to zawsze ja musiałam być tym piątym kołem u wozu, zapasowym, ale zbyt małym, by na cokolwiek się przydać, pokracznie wykrzywiającym wóz i ledwo spełniającym swoją rolę.
Zacisnęłam usta w wąską linię, a potem, jakby samej sobie chcąc udowodnić, że w cale mnie to nei obchodzi prychnęłam:
– Niech zgadnę, koleżanka od palladyna? – Pozwoliłam sobie na krzywy uśmieszek, kiedy na twarzy Randala odmalował się szok, a potem oburzenie.
– Skąd ty…
– Łał, masz oczy. Brawo… – Barbarzyńca nie podniósł rzuconej rękawicy. Całkowicie zignorował przytyk wymijając mnie w drzwiach. Na korytarzu Annun już dobierał się do jakiegoś starego szkieletu. Zostaw to piekielnemu ogarowi, a wystawi cię za stare, śmierdzące zwłoki.
– Annun! – warknęłam zirytowana, Chowaniec był jednym, wielkim utrapieniem, zamiast wsparcia.
– Ten, to nigdy się nie nudzi… – westchnął Ragnar.
– To jest ogar! Dziwisz mu się? – Randal najwyraźniej chciał grać doinformowanego. Prychnęłam i oparłam się o najbliższą ścianę. Oczywiście, zapewne każe z nich codziennie obcowało z szalejącą pożogą jaką były te stworzenia… Znaleźli się eksperci od siedmiu boleści.
Xsarvo po raz kolejny zupełnie nas zignorował po zabrał się za wywarzanie najbliższych drzwi. Przez zgromadzoną w drzwiach grupę zdołałam dostrzec kawałek zastawionego mięsem stołu i coś, co wyglądało jak rączka wielkiego tasaka.
– Randal, pamiętasz mechanizm w sali tronowej? – Xsaro zadał pytanie tak nagle, że nawet mi dobrą chwilę zajęło zorientowanie się, że to faktycznie było pytanie. Ragnar jakby nagle sobie o czymś przypomniał i odwrócił się w stronę korytarza z którego przyszliśmy. Palladyn jednak wciąż patrzył na Yuan-ti zagubionym wzrokiem. Jakby w tym momencie samo skupienie się na tym, co dzieje się wokół niego, stanowiło niesamowity wyczyn. Wreszcie z niezręcznej ciszy wyrwał nas pół-elf.
– Chodźmy Xsarvo, sprawdźmy ten mechanizm…
Podczas gdy tamta trójka wróciła korytarzem, a skupiłam się na Annunie i szkielecie, który właśnie… ślinił.
– Co tam znalazłeś Annun? – zapytałam, kucając tuż przy nim.
Kości – Tak, to tyle ile wyciągniesz od chowańca z wyostrzonymi zmysłami. Ignorując odgłos trzaskania i wylizywania szpiku skupiłam się na tym, co pozostało. W torsu wystawał cały, miniaturowy lat strzał, z czarnymi piórami, a Annun w duecie z czasem zmasakrował ciało do tego stopnia, że jedyne co byłam w stanie potwierdzić, to że ewidentnie był to człowiek.
W jednej chwili, jakby zupełnie znudziła mu się zabawa praktycznie wydrążoną kością, ogar podniósł się i truchtem skierował do miejsca, gdzie poszła reszta. Kiedy weszliśmy do pomieszczenia z tronem, Xsaro i Randal właśnie siłowali się w kamiennym tronem. Po chwili Randal podszedł do podestów przyglądając im się uważnie.
– Panowie, te podesty są połączone z tronem! – zawołał po chwili, odwracając się w stronę Ragnara i Xsarvo. Przewróciłam oczami i po raz kolejny oparłam się o ścianę przyglądając się ich poczynaniom. Annun przycupnął przy mojej nodze, najwyraźniej podobnie zainteresowany.
Cztery podesty, cztery osoby plus chowaniec. Sprawa wydawała się prosta, trójka z nas zostaje, jedno, samotnie idzie sprawdzić, co czai się w na końcu korytarza, który otwierał się za siedziskiem. Chwilę zajęło nam zorientowanie się, że przyciski niekoniecznie reagują na obecność osoby, a zwyczajny nacisk. Nacisk, do którego wystarczyłaby cała masa martwych hobgoblinów w tuż za ścianą. Kilka rund tam i z powrotem, a przejście pozostawało otwarte cały czas. Kiedy zagłębialiśmy się w wąski korytarz, przezornie postawiłam Annuna na straży. Chowaniec nawet nie protestował, marudząc za to na smród zastałego powietrza, który wydobywał się w naszą stronę.
Pomieszczenie, które znaleźliśmy było niewielkie i zagracone. Na jednym z dwóch burek walały się przeróżne składniki, począwszy od tych mniej obrażających, jak dziwne proszki, zioła, czy kamienie, a kończąc na podejrzanie wyglądających płynach, czy czymś co do złudzenia przypominało maleńkie organy zwierząt. Na drugim, poukładano kilka tomów, luźnych pergaminów i opasłą, otwartą księgę. Alchemia nie była czymś, co jakoś specjalnie mnie interesowało, ani też nie miałam warunków, by jakkolwiek się w nią zagłębić, tak więc błądziłam niemal po omacku w niezrozumiałym bełkocie, zapalonych szaleńców…
Tracąc zainteresowanie i widząc, że reszta skupiła się na dziwnej skrzyni, stojącej obok biurka, sama zajęłam się ostatnim elementem pokoju, który pozostał do przeszukania – półką z książkami. Niestety była ona przykręcona zbyt wysoko i luźno. Kiedy wyciągnęłam się w górę i złapałam krańca deski, by utrzymać równowagę, całość przechyliła się i ciężki tomy zsunęły się prosto na mnie. Zupełnie tracąc równowagę runęłam na tyłek, a później poczułam jak jedno z tomiszczy trafia mnie w głowę. Jęknęłam cicho już czując wielkiego guza, którego się nabawię. Przez chwilę byłam tak oszołomiona i wściekła, że nie zauważyłam nawet małego klucza ukrytego między stronnicami, który z brzękiem wylądował na kamiennej podłodze.
– Żyjesz? – Randal kucnął przy mnie z lekkim uśmiechem. Zgrzytając zębami skinęłam mu głową. Chwilę później patrzyłam jak podnosi klucz. Kiedy zamek skrzyni szczęknął satysfakcjonująco, palladyn odwrócił się do mnie.
– Dobra robota Nemeria. – Odwróciłam głowę, żeby ukryć maleńki rumieniec wypływający na twarz. Kiedy ostatni raz, ktoś docenił cokolwiek co zrobiłam?
Jak się okazało, wewnątrz skrzyni znajdował się zawieszony na sznurku kryształ. Taki sam, jaki wyciągnął chwilę później Xsarvo. Nie rozpoznając samego kamienia, zerknęłam raz jeszcze do notatek alchemicznych leżących na stole, kilka przewrotów kartkami i już po chwili znalazłam odpowiednie zapiski.
– Dajcie go palladynowi – zarządziłam, już czując jak na usta wypływa mi pełen dumy uśmiech. W momencie kiedy Randal wziął kryształ do ręki, ten zaczął emanować jasne, miękkie światło – dokładnie ta, jak mówiły notatki.
– No dobra, mamy kryształ, który robi za lampę… – Randal przez chwilę gapił się na przedmiot w swoim ręku, jakby kompletnie nie wiedział, co z tym faktem począć.
– Gratuluję… – prychnął Xsarvo, a mnie powoli zaczęła opuszczać cała duma. Pierwszy raz, kiedy mogłam okazać się użyteczna i znalazłam pieprzoną lampkę?!
– Przynajmniej nie będziesz marnować więcej pochodni – zauważyłam kwaśno i odwróciłam się do wyjścia, ostatni raz omiatając pomieszczenie spojrzeniem.
Xsarvo wyprzedził nas i pozostawił w tyle, nie szczędząc nawet spojrzenia. Wychodząc, widziałam jak Annun wodzi za nim wzrokiem. Czułam to zadowolenie, podświadomą chęć posłuszeństwa i napełniało mnie to coraz większym lękiem, który tylko jeszcze bardziej stawiał ogara przeciwko mnie.
Widziałam jak chętnie chowaniec podąża za barbarzyńcą. Jakaś część mnie cieszyła się, że choć przez chwilę nie stwarza zagrożenia, a inna była przerażona tym, co oznaczałoby to dla mnie, jeśli Xsarvo nie będzie już w pobliżu.
Kiedy dotarliśmy do dużych, podwójnych drzwi. Randal przecisnął się obok mnie i stanął ramię w ramię z Yuan-ti.
– Nie wydają się w żaden sposób zabezpieczone pułapką… Na pełnej? – Ręce drżały mu w oczekiwaniu, a gniew wciąż kipiał z całej jego postawy. Xsarvo skinął mu głową, ale kiedy obaj mieli już wywarzyć drzwi, zobaczyłam jak waha się i ostatecznie jedynie naciska klamkę delikatnie je popychając. Randal za to, pod pływem siły przeleciał przez próg i wylądował jak długi kilka stóp od nas. W tym samym momencie barbarzyńca po prostu spokojnie zrobił kilka kroków w przód.
Pomieszczenie, w którym się znaleźliśmy było względnie puste. Centralną część stanowił podest, strzeżony przez dwie kamienne figury rycerzy. Na podeście umieszczono tron oraz kamiennym stołem, na którym ktoś pozostawił księgę i rytualny nóż.
Randal, otrzepując się i zbierając z podłogi, podszedł do podestu i zerknął na księgę.
– Nemeria, pozwolisz? To chyba twoja działka…
Jedyne co w tym momencie mam na swoje usprawiedliwienie, to że byłam naprawdę rozkojarzona. Ciągłe zwracanie uwagi na Annuna, Yuan-ti kręcący się w pobliżu, z tą dziwną, przerażającą aurą, pozostała dwójka ten dziwnej zbieraniny co chwila pakująca się w jakieś dziwne sytuacje…
Widząc książkę nawet nie pomyślałam, zanim sięgnęłam by dotknąć stronnic i przetrzeć odrobinkę kurzu, który na nich osiadł. Kiedy tylko moja skóra zetknęła się z papierem poczułam przeskok magicznej energii, a chwilę później dwa posągi ożyły. Jeden z nich od razu skupił się na mnie, a drugi obrał sobie za cel Xsarvo, który stał samotnie po prawej stronie.
– Wy chyba sobie żarty robicie… – warknął cicho barbarzyńca. Zaskoczona cofnęłam się do tyłu i cudem uniknęłam pierwszego ataku. Stół za moimi plecami nie pozwolił mi jednak uniknąć drugiego. Żelazny miecz dzierżony przez kamienny posąg dotarł do mojego ramienia przecinając je boleśnie. Zachwiałam się do tyłu nerwowo zerkając w bok, by zobaczyć, jak radzi sobie Xsarvo. Tuż obok nie byli jeszcze Randal i Ragnar, więc strażnik musiał dzielić swoją uwagę na trzy osoby… Barbarzyńca był sam.
Już miałam rzucić zaklęcie, by mu pomóc. Zbroja z magii, tarcza, cokolwiek. Przesunęłam się jedynie o krok, kiedy te złote oczy spojrzały na mnie. Nie powiedział nawet słowa, a jedynie pokręcił głową z grymasem. Przekaz był jasny: „Sam sobie poradzę, ty tylko zawadzasz”.
Przełknęłam gorzką gulę goryczy ściskającą mi gardło i skupiłam się na przeciwniku przed sobą. Nawet biorąc pod uwagę, że były to tylko dwie kamienne statuy walka z nimi była żmudna i męcząca. Większość ataków ślizgała się po gładkim kamieniu, rób rozpryskiwała na nim bez większej szkody. Annun, ograniczony jedynie do gryzienia i drapania, również niewiele był w stanie zrobić. Właściwie stałam jedynie z boku bezradnie starając się zrobić cokolwiek, podczas gdy reszta atakowała.
Pierwszy posąg został roztrzaskany na kawałki, przez Randala i Ragnara. Drugi sprawił o wiele więcej problemów… właściwie, będąc szczerą, niemal rozłupał głowę Ragnara w pół.
Kiedy drugi przeciwnik został niemal stopiony, przez piekielny oddech Annuna, po raz kolejny podeszłam do księgi. Tym razem trzymałam dłonie jak najdalej od stronnic i jedynie nachyliłam się bliżej, by rozczytać tekst.
– Twierdza Kruków, w obawie o zdobycie przez palladynów światła, została zatopiona w czeluściach ziemi… – czytałam na głos. – Wielki Mistrz Twierdzy śpi w najwyższej komnacie Twierdzy. Klucz do jego przebudzenia, wierni słudzy ukryli pieczołowicie…
Zmarszczyłam brwi coraz bardziej zainteresowana. Patrząc na otaczające nas przedmioty, kręgi alchemiczne, dziwne klatki i ewidentnie kamienne mury wiedziałam już, że musimy znajdować się w Twierdzy Kruków, o której mówiła księga. Pytanie czym był klucz i gdzie został ukryty…
Jakby w odpowiedzi na moje myśli Randal podszedł bliżej i również się nachylił.
– Czy o kluczu jest coś więcej? – zapytał. Skupiając się na rozczytaniu języka przebiegłam po dalszej części tekstu. To nie był łatwy język, a ja uczyłam się magii i wszystkiego co z nią związane od bardzo krótkiego czasu.
– Chodzi o jakiś rodzaj ostrza… Przypuszczam, że miecz… – Nie zdążyłam nawet skończyć zdania, a palladyn już odwracał się w stronę Xsarvo z wyciągniętą ręką.
– Xsarvo… Pokaż ten miecz! – zażądał. Dopiero teraz zwróciłam większą uwagę na broń barbarzyńcy. To nie było zwyczajne ostrze i na pewno nie była to broń, którą mógłby posiadać pierwszy lepszy żółtodziób gildii…
– No i zagadka rozwiązana… – mruknął Ragnar.
– I już wiemy, co ten nekromanta robił w wiosce…
Poderwałam głowę, kiedy tylko dotarły do mnie te słowa. Nekromanta w wiosce? A więc to nie szlochający mieszkańcy Hope wezwali bohaterów z Gildii o pomoc przy hobgobinach. Nie powinno mnie to w sumie dziwić, ta dziura zabita dechami nie miała dość pieniędzy, by opłacić Gildii nawet żółtodziobów.
Idąc dalej korytarzem, nos Annuna zaprowadził nas do… wielką, galaretowatą bryłę wypełnioną martwymi szczurami, na wpół rozpuszczonym mięsem i kośćmi. Odór był potworny i cofnęłam się kilka kroków zatykając usta i nos, by nie zwymiotować.
Walka nie byłaby zbyt trudna, w końcu była to jedynie bezmózga bryła rozkładających się zwłok. A przynajmniej tak nam się wydawało… dopóki to coś nie zaszarżowało wprost w Randala wciągając go do środka. Nawet z daleka było widać jak jego zbroja odpryskuje od rozpuszczających kwasów, a on sam najpierw czerwienieje, a później sinieje z braku powietrza.
Szybko odwróciłam się do Annuna.
– Wyciągnij go stamtąd – warknęłam do ogara, ale zanim ten zdążył zrobić cokolwiek Xsarvo potężnym ciosem rozwalił breję uwalniając palladyna. Odetchnęłam z ulgą i patrzyłam jak Ragnar i Randal doprowadzają się do porządku.
Po wszystkim cofnęliśmy się do poprzedniego korytarza, by przeszukać pozostałe pomieszczenia. Przechodząc usłyszałam jeszcze jak Randal i Xsarvo kłócą się ze sobą przy drzwiach.
– … nie możemy za każdym razem wbijać na hura! – protestował palladyn.
– Mam gdzieś to co myślisz… – Wzdrygnęłam się na ostry ton barbarzyńcy. Skoro potrafił tak rozmawiać z członkami swojej drużyny, to musiałam być przy nim naprawdę ostrożna… Był niebezpieczny i kto wie, co zdecydowałby się zrobić z kimś, kto stanął by mu na drodze…
W pozostałych pomieszczeniach znaleźliśmy absolutnie… nic. Odrobinę zrezygnowani wróciliśmy do pomieszczenia, w której znajdował się glut. Za zakrętem dostrzegliśmy kolejne stopnie i duże, potężne drzwi.
Po cichu błagałam, by to wszystko jak najszybciej się skończyło i bym mogła wydostać się z tego miejsca… Choć, czy miałam do czego wracać? Nawet jeśli udałoby nam się wydostać, tam na zewnątrz nic na mnie nie czekało. Nie miałam rodziny, przyjaciół… nie miałam domu. Jedynie ogara piekielnego, który w każdej chwili mógł rozerwać mnie na strzępy. Czy naprawdę miałam po co wydostawać się z tego miejsca?

Fajnie, że w końcu pojawiła się kolejna część :) Mam nadzieję, że Annun nie zeżre Nemerii xD
OdpowiedzUsuńDługi przestój bo długi czas pracowaliśmy nad wieloma nowymi projektami. Na YT pojawiła się nowa wersja Dzienników Bohaterów, poza tym drużyna rozwija się i zaczęła brać udział w sesjach u innych MG. Ale blog powoli wróci do życia.
UsuńPisanie tego wpisu szło mi bardzo opornie, więc przepraszam, za tak dużą przerwę XD
OdpowiedzUsuńCieszę się, że mimo wszystko Ci się podoba. Co do Annuna hmmm... powiedzmy że w kwestii jedzenia bardziej gustuje w pieczonych palladynach XD